Celtów przystanek w Meksyku

Niektórzy żartują, że jeszcze atrament w paszportach zawodników Boston Celtics do końca nie wysechł, a ci znów wybierają się poza granicę USA. Na początku października, prawie dwa miesiące temu, Celtowie pojawili się na tydzień w Europie, a dokładniej we Włoszech i w Hiszpanii, by rozegrać dwa przedsezonowe spotkania i budować chemię w drużynie. Teraz przed nimi już typowo biznesowy przystanek w Meksyku. Bostończycy zatrzymują się tam w środku swojego wyjazdowego tripu i głównym celem nie będzie już zabawa i zwiedzanie miasta (choć, co oczywiste, to w jakimś stopniu też będzie miało miejsce), a po prostu odniesienie zwycięstwa w meczu z Sacramento Kings. O, i Rajon Rondo też będzie.

Celtowie wolny wtorek spędzili w Miami, gdzie dzień wcześniej pokonali tamtejszych Heat. Dopiero w środę polecieli do Meksyku, gdzie w czwartek wieczorem zagrają z Kings i zaraz po zakończeniu spotkania polecą do San Antonio, gdzie czeka na nich kolejny rywal. W samym Meksyku nie będą więc zbyt długo, co nie znaczy jednak, że drużyna nie jest podekscytowana kolejnym zagranicznym wojażem – tym bardziej, że po wyjeździe do Europy na własne oczy przekonali się, jak daleko sięga baza fanów Celtics. Nie inaczej jest w Meksyku.

Drużyna z Bostonu jest bowiem jedną z najbardziej popularnych w Meksyku, stąd też pomysł, aby to właśnie Celtics zagrali tam w tym sezonie w ramach NBA Global Games. Liga nastawiona jest głównie na promocję, a właściciele bostońskiego klubu są więcej niż szczęśliwi, że mogą w ten sposób pomóc, bo i sami sobie promocję robią. Ale dla zawodników to przede wszystkim kolejne starcie sezonu regularnego i jak na ironię losu, Celtowie spotkają się ze swoim starym znajomym, który kiedyś na temat wakacji w Meksyku żartował.

Chodzi oczywiście o Rajona Rondo, który zawieszony w grudniu 2012 roku za sprzeczkę z Krisem Humphriesem, powiedział dziennikarzom, że przerwę od gry mógł wykorzystać właśnie na wyjazd do Meksyku. Będzie to drugie spotkania Rondo z jego byłą drużyną od czasu ubiegłorocznego transferu i zdaje się, że Celtowie za swoim byłym kapitanem nie tęsknią, a ten wraca do kręcenia cyferek, do jakich nas przyzwyczaił. Przy czym te cyferki niekoniecznie idą na razie z pozytywnym wpływem na grę drużyny z Sacramento.

19 meczów, a Rondo notuje średnio double-double, czyli 12.9 punktów oraz najlepsze w lidze 10.7 asyst na mecz, dokładając do tego również 7.1 zbiórek. Lideruje lidze także pod względem uzyskanych triple-double (cztery), a w ubiegłym miesiącu ustanowił rekord Kings pod względem rozdanych asyst w jednym meczu (20). Ale z nim na parkiecie drużyna gra nieco gorzej niż bez niego, a na dodatek bilans ekipy z Sac-Town pozostawia wiele do życzenia (7-12). To, co na pewno Kings sobie chwalą to jednak obecność Rondo w szatni.

Były oczywiście spięcia, choć to głównie na linii DeMarcus Cousins – George Karl, ale Rondo jest ważnym głosem w szatni Kings i służy swoją pomocą i doświadczeniem młodszym zawodnikom, za co jest przez wszystkich w Sacramento chwalony. Nie zapomnieli o tym też zawodnicy Celtics, którzy mieli styczność z Rondo (a tych jest w Bostonie coraz mniej, z 15-osobowego składu ponad połowa nigdy nie grała z 29-latkiem – jak widać sporo się zmieniło przez ten rok) i nie mogą się już doczekać spotkania ze swoim mentorem.

Jared Sullinger zdradza, że rozmawia z Rondo cały czas i nazywa go “starszym bratem, który zawsze się mną opiekował”, natomiast Avery Bradley – który z Rajonem grał najdłużej – dodaje:

“Rondo był świetnym liderem. Jest dla mnie jak brat. Byłem w stanie wiele się od niego nauczyć. Już od pierwszego dnia, Rondo uwierzył we mnie i to pomogło mi zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Bardzo go za to szanuję i jestem mu niezmiernie wdzięczny.”

Warto przy tym wszystkim pamiętać, że w pierwszym spotkaniu – jeszcze w barwach Mavs – przeciwko Celtom, Rondo zagrał chyba swój najlepszy mecz ubiegłego sezonu, zdobywając 29 punktów i prowadząc Mavericks do zwyciestwa. Tymczasem czwartkowe spotkanie będzie też meczem z byłą drużyną dla nowego startera Celtics na pozycji rozgrywającego. Isaiah Thomas został przecież wybrany z ostatnim numerem draftu w 2011 przez Kings, ale ci latem 2014 roku bez ogródek wytransferowali go do Phoenix Suns.

Thomas bagatelizuje jednak wartość tego pojedynku, mówiąc oczywiście, że kochał tamtejszych fanów i świetnie było być częścią tamtejszej organizacji, ale ruszył już do przodu i o Kings już nie myśli, dlatego też głównym celem wycieczki do Meksyku jest po prostu zwycięstwo. Celtics mają bowiem nadzieję na ustabilizowanie swojej gry i  więcej regularności, której często brakowało w ubiegłym miesiącu (zakończonym z bilansem 10-8). Będzie to pierwszy mecz Celtów w Meksyku, ale już 22. spotkanie NBA tam rozegrane.