Od ubiegłego sezonu funkcjonuje w Bostonie coś takiego jak „magiczne back-to-backs”. To bowiem od ubiegłego sezonu młoda bostońska drużyna pokazuje nam, że potrafi w bardzo dobrym stylu wygrywać te – mogłoby się zdawać trudniejsze – drugie mecze z back-to-back. Nie inaczej było w Miami, gdzie C’s po świetnym spotkaniu wyrwali zwycięstwo Heat, grając zgoła odmiennie niż dzień wcześniej w Orlando. I na nic zdały się wysiłki Dwayne’a Wade’a czy Chrisa Bosha, którzy w kluczowych momentach zostali znakomicie powstrzymani przez bostońską obronę. W ataku z kolei Celtowie pokazali równą formę, sześciu zawodników miało 13 lub więcej punktów i Bostończycy wygrali po raz dziesiąty w tym sezonie.
Poza słabym startem, Celtics wyglądali naprawdę nieźle. Mecz zaczęli od 3/8 z gry, ale do końca pierwszej kwarty pomylili się już tylko dwa razy z 13 prób i zakończyli ją runem 23-8. Naprawdę świetnie w obronie wyglądał Evan Turner, który do czwartej kwarty zagrał jeden z lepszych swoich meczów w barwach Celtics pod względem defensywnym (bo potem Dwyane Wade i na nim zaczął punktować, ostatecznie miał 30 oczek z 24 rzutów i aż sześć straconych piłek). Pod względem ofensywnym też był niezły, wbił nawet daggera.
A bronił go wtedy nie kto inny jak Wade, który prowadził swoją drużynę w zasadzie przez cały mecz – poza krótkim okresem na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, kiedy to do głosu doszedł Chris Bosh, ale na szczęście w końcu poradził z nim sobie Amir Johnson – ale w crunchtime zmagał się z naprawdę dobrą obroną Celtics. Nie licząc jednego wejścia pod kosz, kiedy to dostał w rękę od Turnera i tam powinno być przewinienie, ale Wade kiedyś to samo przy tym samym koszu robił Rajonowi Rondo. Mówi się karma, gra się dalej. Avery Bradley!
Avery Bradley naprawdę poważnie traktuje spotkania z Heat, tym razem skończył mecz z 25 punktami z 15 rzutów, mając też trzy przechwyty i trzy trafienia za trzy. To zresztą postawa Celtów zza łuku napisała w tym meczu historię, bowiem Bostończycy trafili 8 z 20 prób na 40-procentową skuteczność. Ba, nawet Amir Johnson – który przystępował do spotkania z trzema trafieniami w poprzednich 17 starciach – trafił dwa razy, a gdyby nie składał się do rzutu tak długo to wtedy uznano by jego trójkę-buzzera na koniec pierwszej połowy.
Celtom pomógł też fakt, że od początku problemy z faulami miał Hassan Whiteside, który pierwsze punkty z gry zdobył dopiero pod koniec trzeciej kwarty (znakomite odcinanie go od podań), a ostatecznie w 26 minu, miał 6 punktów, 8 zbiórek i 3 bloki, ale z nim na parkiecie Heat byli najgorsze -15. Goran Dragić jest fatalny i choć Isaiah Thomas trafił tylko pięć z 17 rzutów to jednak wygrał to starcie byłych rozgrywających Phoenix Suns (tym bardziej, że miał solidne dziewieć asyst i ani jednej straty przy trzech asystach i trzech stratach Słoweńca).
Amir Johnson z double-double (13 punktów, 10 zbiórek, dwa bloki), jedyna rzecz to gdyby podawał trochę mądrzej i rzucał trochę szybciej. Jared Sullinger miał tylko sześć zbióek, ale i 17 punktów. Wspomniany już Turner był wszechmogący, miał 13 punktów, 6 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty. Jae Crowder solidnie na 13 oczek, 5 zbiórek i 4 przechwyty, choć miał spore problemy z Wade’em. C’s wygrali na tablicach (40-38), wymusili 19 strat, po których zdobyli 24 punkty i mieli aż 15 przechwytów. Heat trafili tylko pięć trójek.
p.s. dzień mniej do powrotu Marcusa Smarta, kolejny mecz w Meksyku z Kings.