Porażka z Magic na start tripu

Boston Celtics nie zawiedli oczekiwań i po raz kolejny w tym sezonie zaprezentowali nierówną formę, bo przecież po wysokiej wygranej w piątek z Washington Wizards musiała przyjść wysoka porażka w niedzielę z Orlando Magic. Celtowie niezbyt zaczęli więc wyjazdowy trip, podczas którego rozegrają pięć spotkań w różnych miastach, ale także jeden mecz w Meksyku (przeciwko Sacramento Kings w czwartek). Magic wygrali 110-91, grając głównie do kosza i żyjąc głównie w pomalowanym, gdzie ponownie widoczny był brak rim-protectora wśród koszykarzy Celtics. A jakby tego było mało, niezwykle atletyczny frontcourt Magic poskakał po głowach Celtów na 54 zbiórki oraz aż 26 punktów drugiej szansy.

BOXSCORE

To nie był dobry mecz Celtów, którzy chcieli zacząć ten trip w niezłym stylu, ale nie potrafili przenieść swojej świetnej gry z piątku na spotkanie z Magic. Przede wszystkim, gospodarze zaskoczyli bardzo dobrą defensywą na obwodzie i tak w zasadzie to dopiero wejście Davida Lee w drugiej kwarcie sprawiło, że Celtom zaczęło coś wpadać. Lee jako gracz post-up miał kilka bardzo dobrych zagrań, w samej drugiej kwarcie zdobył dziewięć punktów, ale do przerwy to ekipa z Orlando prowadziła ośmioma punktami, uwypuklając słabości Celtics.

Spore problemy z Nikiem Vuceviciem miał w obronie Jared Sullinger, który tak jak i reszta kolegów był również nieskuteczny w ataku (1/7 FG, 3 punkty). I choć sam Sully miał najlepsze w drużynie 11 zbiórek to jednak żaden inny zawodnik Celtics nie miał więcej niż czterech zebranych piłek, a nieustanne problemy z zastawianiem spowodowały, że Magic zdobyli rekordowe dla siebie w tym sezonie 26 punktów z aż siedemnastu ponowień. Walkę na tablicach wygrali więc w miażdżącym stylu, zbierając o 20 piłek więcej niż Bostończycy.

W pomalowanym Magic zdobyli aż 52 punkty z 39 rzutów i choć przez większość spotkania rzadko kiedy stawali na linii rzutów wolnych to nadrabiali bardzo dobrą skutecznością z gry i w drugiej połowie otworzyli nawet 20-punktowe prowadzenie. Ostatecznie skończyło się na 19 oczkach przewagi i była to trzecia z rzędu wygrana Magic odkąd Victor Oladipo (19 punktów, 8 zbiórek, 6 asyst) został przesunięty na ławkę rezerwowych. Celtowie trafili tylko 41 procent swoich rzutów, w tym zaledwie pięć z 27 trójek (18.5 procent).

Po meczu coach Stevens narzekał na brak twardej gry Celtów pod koszem, a sami zawodnicy narzekali na swoją nieregularność. Bo ta jest naprawdę widoczna, nawet w statystkach – dziewięć zwycięstw Celtów było średnią różnicą aż 17.7 punktów, natomiast osiem porażek przyszło ze średnią 11 punktów różnicy. Zawodnicy nie grają wystarczająco regularnie i dobrze, aby otrzymać więcej minut, a co za tym idzie nie mają szans na wejście w rytm i… regularniejszą grę. Sezon wciąż młody, czasu na rozwiązanie tej złej spirali jest więc sporo.

p.s. tęsknimy za Marcusem Smartem, warto więc wspomnieć, że jesteśmy jeden dzień bliżej jego powrotu.