#1 What’s up guys?

Niektórych żegnaliśmy ze łzami w oczach, z innymi rozstawaliśmy się bez żalu, zaś o wielu już dawno zapomnieliśmy. Każdy z nich dołożył swoją przysłowiową cegiełkę do budowy projektu o nazwie Boston Celtics, a kilku najwybitniejszych przyjęło rolę koszykarskich artystów i łamiąc sobie język, dumnie może cytować słowa pieśni Horacego – „Exegi monumentum aere perennius”. Mowa o byłych Celtach, którzy kontynuują swoje sportowe kariery w różnych, czasami zaskakujących zakątkach światowego basketu. Warto o nich pamiętać i doceniać ich wkład w niemal 70-letnią historię bostońskiej organizacji. W związku z tym co tydzień będziemy podglądać jak nasi byli zawodnicy radzą sobie w swoich aktualnych zespołach.

Na początek kilka słów wyjaśnienia. Pod lupę wziąłem zawodników, którzy rozegrali co najmniej jedno spotkanie w koszulce Celtów na parkietach NBA lub zostali wybrani przez bostońską organizację w drafcie. Dzięki temu powstała pokaźna lista ponad 80 nazwisk. Porządek musi być!, dlatego została ona podzielona na kilka kategorii, które odpowiadają rozgrywkom lub kontynentom, gdzie obecnie kozłują byli członkowie naszego roster. Ich nazwiska przedstawione są w kolejności alfabetycznej. Wszelkie statystyki zostały zaczerpnięte z oficjalnych stron internetowych odpowiednich lig lub drużyn. Przygotowane tabela możecie pobrać przy użyciu odnośnika na końcu artykułu.

Tyle tytułem objaśnień przyjętych założeń. Pora sprawdzić, jak w okresie 16-22.11.2015 r. wyglądały liczby w basketowych kartotekach ex-Celtów.

Chyba nikt już nie ma wątpliwości, że Rajon Rondo przypomniał sobie swoje najlepsze czasy. Można rzec nareszcie, bo przecież w zeszłym sezonie jego nazwisko przewijało się głównie w kontekście koszmarnej formy, konfliktu z trenerem i fatalnie wykonywanych rzutów osobistych. Niektórym w głowie zrodziła się myśl, że Mr. Swackhammer wysłał do Dallas swoich Nerdlucków, aby rozpoczęli przygotowania do spotkania z Lebronem Jamesem, które zobaczymy podczas przyszłorocznej premiery Space Jam 2. Na szczęście RR9 zapomniał o katastrofalnej przygodzie z Mavericks i wyraźnie łapie wiatr w żagle w Sacramento. Jeden z naszych ulubionych ex-Celtów właściwie co wieczór flirtuje z triple-double i już trzykrotnie w tym sezonie mógł się pochwalić kolegom, że jego podryw się udał. W zeszłym tygodniu dokonał tego w meczu z Atlantą (12 pts, 10 ast, 12 reb). W starciu z Miami zabrakło zaledwie jednej zbiórki (14 pts, 18 ast, 9 reb), choć w zastępstwie zachwalano jego season-high w postaci aż osiemnastu kluczowych podań. Szkoda tylko, że jego fenomenalne występy nie przekładają się na wyniki zespołu z Kalifornii. Nie zmienia to jednak faktu, że chłopak się odbudował, a przecież presja kibiców oraz mediów była ogromna. Bez wątpienia dał przykład wielu zabłąkanym ligowcom i potwierdził, że czasami warto zrobić krok w tył, aby móc zrobić dwa kroki w przód. A te są tylko kwestią czasu. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że grający na takim poziomie Rondo ma znacznie większe ambicje niż żmudna walka o playoffs dla Kings. Dlatego od 1 lipca 2016 roku będziemy świadkami szaleńczego wyścigu czołówki ligi o RR9. Kogo wybierze? Może Boston, choć jesteśmy na takim etapie przebudowy, że na razie jego powrót do TD Garden jest raczej niemożliwy. Ale nie ukrywam, że chciałbym zobaczyć go jeszcze w koszulce Celtów. To moje marzenie, bowiem trudno było mi się pogodzić z ruchem Ainge’a i trudno było mi zaakceptować, że nie będziemy oglądać w Ogródku takiej koszykarskiej magii – 18 asyst:

Ex-Celtem, na którego warto w najbliższym czasie zwrócić uwagę, jest w moim przekonaniu Dwight Powell z Dallas Mavericks. Zagrał u nas raptem pięć meczów i głównie grywał w Maine Red Claws. Zaufano mu w Teksasie i w tym sezonie widać gołym okiem, że ten 24-latek poczynił w ostatnio ogromne postępy, co regularnie pozwala mu grać jako zmiennik Chaldlera Parsonsa. Powell notuje ciekawe staty – dla przykładu można tutaj wskazać starcie z OKC, w którym w 13 minut zdobył 13 punktów na skuteczności 5/7 FG + 3/4 FT. Ponadto, dał się we znaki Celtom w ostatnim starciu w TD Garden, kiedy miał dwie kluczowe zbiórki w ataku, pozwalające Wesleyowi Matthewsowi celnie odpalić zza łuku. Innym naszym byłym graczem, który przyczynił się do naszej porażki w minionym tygodniu jest Joe Johnson. Co prawda w pierwszym meczu w Bostonie kompletnie nie istniał, ale już w spotkaniu rozgrywanym w niedzielny wieczór w Barclays Center dołożył swoją cegiełkę (łącznie 17 pts, 5/10 FG, 3/6 3P FG) do dwóch run’ów 10-0 w pierwszej połowie, które skutecznie uniemożliwiły Celtom odrobienie strat, pomimo dobrej postawy w trzeciej i czwartej kwarcie.

Zeszły tydzień dobrze rozpoczął Jameer Nelson, który poprowadził Denver do wygranej z Pelicans (16 pts, 6/11 FG, 4/6 3P FG, 4 ast), dzięki czemu wywalczył na chwilę miejsce w starting line-up Nugetts. Okazało się, ze był to tylko jednorazowy przebłysk, bo kolejne mecze to już bardzo przeciętne występy. Odnotować należy również powrót do gry Geralda Greena, który spędził kilka dni w szpitalu. Przyczyny jego rekonwalescencji nie zostały podane do publicznej wiadomości, choć często spekulowano, że leżakowanie przy pielęgniarkach zapewnił sobie po zażyciu narkotyków. Nie jest to potwierdzone info, a raczej plotka. Ale ziarno prawdy musi w niej być, bo Heat zawiesili go na jedno spotkanie. Szpital mu nie pomógł, bo w ostatnich siedmiu dniach jego skuteczność wyniosła 3/16 FG. W trzech rozegranych meczach. Pora wstawać Mr. Green!

Za miniony tydzień można wyróżnić za to solidnego Ala Jeffersona, a przede wszystkim jego występ przeciwko 76ers. Ktoś może zarzucić, że to tylko przez pomyłkę grająca w tym sezonie w NBA ekipa z Filadelfii, ale statystyki na poziomie double-double (26 pts, 11/19 FG, 10 reb) przeciwko obronie Noela i Okafora być może zmniejszają wątpliwości.

Pozostali ex-Celtowie w NBA przeciętnie. Bardzo przeciętnie. Jeff Green zagrał zaledwie jeden dobry mecz (20 pts vs MIN), Paul Pierce nadal jeszcze się rozkręca i przypomina sobie styl pracy Doca Riversa, zaś Big Ticket ogranicza swoją rolę w Minnesocie do pomocy w obronie oraz robieniu miejsca w ataku Wigginsowi i Townsowi. Osobiście rozczarowuje mnie Brandon Bass, którego zawsze darzyłem sympatią. Szkoda, że ten sympatyczny gość musi znosić ciągłe baty w LAL i humorki Kobe’ego, choć swoją dyspozycją nawet nie stara się tego zmienić. Kibicuję również Presseyowi, który po wakacyjnej tułaczce, wreszcie osiadł na miejscu i wylądował w Filadelfii. Gra tam rzadko, bo tylko w dwóch z czterech meczów w zeszłym tygodniu, ale w pojedynku z Pacers udowodnił, że potrafi zaskoczyć (9 pts, 5 ast, 3 reb w 19 minut).

Zerknijmy do Europy, bo…Europa da się lubić! To hasło zawsze staram się powtarzać, jeżeli chodzi o nasz kontynentalny basket. Na przestrzeni ostatnich kilku lat poziom europejskiej koszykówki poszybował w górę i spotkania Euroligi bardzo często zaskakują nawet zagorzałych sceptyków. Oczywiście, nie jest to poziom, który uprawniałby do utworzenia na Starym Kontynencie jakiejkolwiek konferencji NBA, ale naprawdę warto czasami poświęcić wieczór, żeby na rozgrzewkę przed starciami Bostonu zerknąć okiem na europejskie wydanie koszykówki. Być może przekona Was do tego jeden z naszych zeszłorocznych ulubieńców – Luigi Datome, który w czwartek wyreżyserował mały showtime w Monachium:

Łącznie w wyjazdowym starciu z Bayernem zgromadził 17 pts, 6 ast, 5 reb. Podobną linijkę uzyskał w ligowym meczu z Karsiyaka, w którym występuje nasz znajomy – Colton Iverson. Dobra dyspozycja Datome cieszy tym bardziej, że Włoch miał bardzo trudny początek sezonu. Najpierw doznał kontuzji, która być może zadecydowała o tym, że dobrze grająca reprezentacja Italii nie zdobyła medalu na Mistrzostwach Europy, a następnie wypadł z pierwszej piątki drużyny Fenerbahce Ulker Stambuł. Zadunkował kilka razy, rzucił kilka ważnych trójek i już jest w odpowiednim miejscu. Swoją drogą warto poświęcić czas i zobaczyć właśnie ekipę z Turcji, która gra naprawdę widowiskowy basket i jest w tym sezonie jednym z faworytów do zwycięstwa w Eurolidze. Najbliższa okazja w najbliższy czwartek – o godz. 19:00 pojedynek z francuskim Strasburgiem.

Europejską gwiazdą wśród byłych graczy Bostonu był jednak Luke Harangody. Pamiętacie tego gościa? To nasz #52 pick w drafie 2010, który właśnie został wybrany MVP 6. kolejki Euroligi. Ciekawy wpis do CV, jakby na to nie spojrzeć i jak bardzo chcieć to kwestionować. W meczu z Dinamo Banco di Sassari uzyskał fajne double-double w postaci 26pts, 13 reb. W dodatku popisał się imponującą skutecznością 11/16 FG, w tym 4/5 zza łuku! Chłopak praktycznie w pojedynkę wygrał mecz swojej drużynie. Warto zobaczyć poniższy highlights i przypomnieć sobie jego charakterystyczny rzut. Przy okazji możecie wypatrywać w barwach gospodarzy innego ex-Celta Semiha Erdena, natomiast po stronie gości naszego rodaka Davida Logana.

Bardzo dobry mecz w Eurolidze zagrał również Carlos Arroyo, który w zwycięskim pojedynku z Karsiyaka trafił dla ekipy FC Barcelona Lassa aż 6 trójek i to na skuteczności 6/7 3P FG! Pokaźna zdobycz! Świetnie we wschodnioeuropejskiej lidze VTB spisał się Jajuan Johnson, który występuje w rosyjskim Krasny Oktyabr Volgograd. W meczu z estońskim Kalev/Cramo rzucił 26 pts (7/13 FG, 5/8 3P FG) i popisał się Play of the Day rozgrywek:

Koszykarski peryskop nastawiłem jeszcze dalej na wschód niż VTB, bowiem pięciu byłych koszykarzy Boston Celtics kontynuuje kariery w Azji. Najdziwniejszy kierunek obrał Orien Greene (nasz #53 pick w drafcie 2005), który znalazł swoje miejsce w roster libańskiego Louaize. Nie mam zielonego pojęcia jak może wyglądać poziom basketu w Libanie, ale podejrzewam, że na podróż do koszykarskiego zaścianka skusiła go pokaźna sumka wskazana w kontrakcie. I zapewne ręka mu nie zadrżała, gdy go podpisywał. Pytanie, czy on ma ta w ogóle z kim grać? Póki co trudno to zweryfikować, bo sezon w Libanie jeszcze się nie rozpoczął, ale jeśli tylko usłyszę stamtąd gwizdek, to od razu podzielę się z Wami subiektywnymi spostrzeżeniami.

Pozostała czwórka naszych ex gra w najlepsze w zespołach chińskiej ekstraklasy o złowrogo brzmiącej nazwie China-CBA. Piszę w najlepsze, bo wszyscy spisują się bardzo dobrze, o czym przekonali w minionym tygodniu. Rozgrywający Stephon Marbury kieruje grą zespołu Shougang Beijing Ducks i zasługuje na duże brawa, ponieważ zgromadził bardzo ciekawe linijki w dwóch ostatnich spotkaniach, a w niedzielę niczym RR9 poflirtował z triple-double (18 pts, 8 ast, 8 reb vs. Fujam). Nadal młody, bo ledwie 26-letni MarShon Brooks, który jeszcze rok temu czarował na parkietach Euroligi w barwach Olimpii EA7 Milano, to niekwestionowany lider drużyny Jiangsu Nangang Dragons Nanjing. W dwóch meczach rzucił 69 punktów, choć biorąc ligowe statystyki, to i tak jest to wynik poniżej jego średniej, która w tym sezonie wynosi imponujące 38,8 pkt/mecz. Nie wystarcza to jednak do tego, aby Smoki systematycznie wygrywały – obecnie Jiangsu Dragons z bilansem 2-6 są na 18. miejscu w dwudziestozespołowej lidze. Niestety, nie udało mi się znaleźć żadnego materiału wideo, na którym moglibyśmy zobaczyć wyczyny Brooksa w CBA, chińskiej CBA, ale obiecuję, że nadal będę się starał cokolwiek wyszukać. Nie często widzi się regularne, prawie czterdziestopunktowe występy (na chwilę usunąłem ze świadomości Curryego).

Dużo zamieszania w Chinach robi duet Lester HudsonShavlik Randolph, dzięki któremu ekipa Liaoning Jiebao Hunters jest na wysokim 4. miejscu w tabeli. Pierwszy, który w lipcu tego roku został zwolniony przez LA Clippers, odpowiada za seryjne zdobywanie punktów (36 pts i 32 pts w zeszłotygodniowych meczach), a w oczy z pewnością rzuci się Wam również jego statystyka rzutów zza łuku (7/15 i 6/13). Drugi mimo, że nie jest starterem, to systematycznie notuje double-double (28 pts, 15 reb vs Sichuan i 17 pts, 10 reb vs Shanxi). Kto wie, być może chłopaki doprowadzą swój zespół do mistrzostwa w Chinach? Z pewnością oprócz dobrej okazji do świętowania, dałoby im to solidnego kopa do walki o powrót do NBA.

Wróćmy na moment do Stanów Zjednoczonych, a konkretnie do D-League, gdzie w minionym tygodniu aż dwukrotnie w meczach przeciwko Maine Red Claws mogliśmy oglądać Lucasa Nogueirę. Pomimo porażek swojego Raptors 905, Brazylijczyk może zaliczyć ostatnie dni do udanych. Po pierwsze, rozegrał przeciwko afiliacyjnej ekipie Boston Celtics jedno z najlepszych spotkań w karierze, notując imponującą linijkę 13 pts, 9 ast, 9 reb podczas zaledwie 27-minutowego pobytu na parkiecie. Po drugie, jego dobre występy w ostatnim czasie nie umknęły uwadze trenera Toronto Raptors – Dwayne Casey’a, który powołał 23-latka na wyjazdowe starcie z LA Clippers. Co prawda nie pozwolił mu zgrać nawet sekundy, ale z pewnością w najbliższym czasie ten młody środkowy może awansować do szerokiej rotacji w NBA. Gwoli przypomnienia, to #16 pick Bostonu w drafcie 2013.

Zdecydowanie więcej niż o Nogueirze mówi się w NBA Development League o Vanderze Blue, który jest liderem Los Angeles D-Fenders. Zagrał u nas zaledwie trzy mecze, ale akurat w jego przypadku nie było to zaskakujące. Dlaczego? Gość w sezonie 2014/15 wystąpił co najmniej w jednym meczu w…pięciu zespołach. Wydaje się jednak, że ten rok może być dla niego przełomowy. Obecnie notuje średnio 23,2 pkt/mecz i zajmuje 8. miejsce w klasyfikacji najlepiej punktujących na zapleczu NBA. W minionym tygodniu jego forma była bardzo równa i w każdym z trzech meczów jego linijka wyglądała podobnie, co zresztą możecie zobaczyć w przygotowanej tabeli. Poniżej z kolei złapiecie highlights z jego występu przeciwko Bakersfield Jam. Warto zobaczyć, bo jego odważne wjazdy pod kosz oraz nieźle ułożona ręka z dystansu, być może zaprowadzą go niedługo do szatni Kobe’ego.

Sześcioosobowa reprezentacja ex-Celtów występuje na co dzień w Ameryce Południowej, ale w ostatnim tygodniu obowiązek kozłowania miał tylko Dwayne Jones, który obecnie zakłada trykot argentyńskiego Centro Juventud Sionista de Parana. Amerykanin, którego przygoda z Bostonem trwała przez zaledwie 14 meczów w sezonie 2005/2006, wywiązał się ze swoich meczowych zadań całkiem nieźle – zanotował double-double (17 pts, 10 reb) i był najlepszym zawodnikiem drużyny. Dobry występ indywidualny 32-latka nie przełożył się jednak na rezultat kolektywu Centro Juventud Sionista de Parana, który sprawił największą sensację kolejki w LigaA, przegrywając z przedostatnim w tabeli grupy północnej – La Union Formosa aż 21 punktami. I to w dodatku na własnym parkiecie. Bukmacherzy w Argentynie z pewnością liczą zyski.

W najbliższą środę przerwę od basketu zakończy J. R. Giddens, który podobnie jak Jones gra w lidze argentyńskiej, z tym że w zespole Instituto Atletico Central Cordoba. Ktoś zapyta: kim jest ten Gibbens/Giddens, czy jak mu tam? Szybka odpowiedź płynie z kartotek historii Boston Celtics, które mówią, że ten gość to nasz pierwszorundowy i zarazem najwyższy wybór (#30 pick) w drafcie 2008. Do 2010 roku zaliczył 26 występów w koszulce Celtów, więc z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, że postawienie akurat na niego było błędem. Wracając już do teraźniejszości – zeszłotygodniowy rozbrat ze spaldingiem był dla 30-latka przymusowy, ponieważ jego zespół nie miał zaplanowanego żadnego meczu. Dziwne, bowiem w argentyńskiej LigaA wszyscy grają w najlepsze, czasami nawet po 2 mecze w tygodniu, natomiast ekipa Instituto Atletico nie wybiegła na parkiet od 14 listopada. Trudno zrozumieć logistykę terminarza tamtejszych rozgrywek. Pozostali byli Celtowie, którzy postanowili korzystać z południowoamerykańskich temperatur – Jumaine Jones, Fab Melo, Mickael Pietrus i Kevinn Pinkney mają obecnie wolne i spokojnie odpoczywają po zakończonych rozgrywkach ligi meksykańskiej, portorykańskiej oraz wenezuelskiej. Chłopaki zapewne nie próżnują i odrobinę urlopu przeznaczają na popijanie chłodnych drinków na piaszczystych plażach w słusznym towarzystwie.

Nie wszyscy ex-Celtowie mają przyjemność pracować w zawodzie. Na chwilę obecną aż 28 pozostaje bez klubów i w przypadku niektórych ciężko liczyć na szybkie znalezienie pracodawcy. W grupie bezrobotnych jest jednak kilka naprawdę ciekawych nazwisk. Największe z nich to… Ray Allen, który drugi rok z rzędu przesuwa ogłoszenie oficjalnej informacji o zakończeniu kariery. Wprawdzie nadal ma status free agent, ale trudno sobie wyobrazić, że ktokolwiek zdecyduje się zatrudnić 40-letniego weterana, który z tylnego siedzenia przygląda się rozwojowi sytuacji w najlepszej lidze świata. Chyba, że w grę wejdzie magia najlepszego trójkowicza w historii NBA i zdobyte przez niego dwa pierścienie.

Pamiętacie jeszcze Sebastiana Telfaira? To ten gość, który był uznawany za wielki talent (choć ostatecznie został wybrany dopiero z #13 pickiem przez Portland Trail Blazers w 2004 roku), a swego czasu blokował miejsce w starting line-up RR9. Chłopak totalnie się pogubił i od kilku lat nie potrafi ustabilizować swojej kariery. Ostatni sezon spędził w Azji w barwach chińskiego Xinjiang Flying Tigers, ale to ostatni znany trop w jego basketowej przygodzie. A szkoda, bo przez kilka lat był solidnym rozgrywającym w NBA, o czym może świadczyć fakt, że grał aż dla ośmiu klubów z najlepszej ligi świata. Jestem ciekawy, gdzie wyląduje ten 30-latek. Papiery na granie ma – może na NBA jest już za późno, ale na europejski klub z wyższej półki z pewnością jeszcze nie.

Osobiście najbardziej drażni mnie natomiast brak możliwości oglądania Nate’a Robinsona. Barwna osobowość zarówno na boisku, jak i poza nim, a przede wszystkim styl gry, który wzbudza u kibica same pozytywne emocje. Trzymam kciuki za jego powrót do NBA. Mimo, że ma 31 lat na karku, to z pewnością jego doświadczenie przydałoby się w kilku zespołach. No, a dla młodych koszykarzy treningi z gościem, którego career-high wynosi 45 punktów, to z pewnością bezcenna nauka i dawka dobrego humoru. Wszyscy pewnie oglądali, ale warto sobie przypomnieć:

W kontekście bezrobocia warto wymienić innych ex-Celtów, których nazwiska mogą być bliskie i znajomo brzmiące dla większej części fanów bostońskiej organizacji – Keith Bogans, Jordan Crawford, Glen Davis, Greg Stiemsma czy Delonte West. Jeżeli macie jakiekolwiek informacje w przedmiocie nowego pracodawcy dla któregokolwiek z zawodników wskazanych na liście zatytułowanej „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, albo sami chcecie zaproponować któremuś z nich kontrakt w lokalnych zespołach w Polsce, to proszę o informację. Sprawdźcie profile na portalach społecznościowych i nieodczytane wiadomości na Skype’ie, bo może już dostaliście od jednego z nich jakąś propozycję.

Dobrnęliśmy do końca. Tutaj możecie pobrać tabele z pełnym podsumowaniem tygodnia (16-22.11.2015 r.) w wykonaniu byłych zawodników Boston Celtics. Trochę tego jest (i tak będzie co tydzień), więc przygotujcie kawę, weźcie coś do jedzenia, usiądźcie wygodnie w fotelu i analizujcie, wspominajcie, komentujcie.