Boston Celtics nie przestają wysyłać sygnałów do całej ligi – mają za sobą dwa mecze w back-to-back z dwoma drużynami z Zachodu i w obu Bostończycy pokazali wielki charakter, wygrywając zarówno z Oklahoma City Thunder w niedzielę, jak i z Houston Rockets w poniedziałek. Rakiety trzymały się tylko do drugiej kwarty, a przede wszystkim w trzeciej zostały rozmiecione w pył przez buldogów z Beantown. Boston Celtics może i nie mają super ataku, wciąż tracą piłki i nie rzucają na super skuteczności, ale wszystko to nadrabiają 1) serduchem do walki, 2) wyśmienitą obroną, jedną z najlepszych w całej lidze. I ostateczny wynik byłby jeszcze wyższy, gdyby tylko garbage-time nie trwał prawie całej ostatniej kwarty.
Zajrzyjcie sobie do boxscore’a, to opowie Wam w zasadzie całą historię tego meczu. Rockets jeszcze w drugiej kwarcie prowadzili 42-27, po czym Celtowie jeszcze do przerwy wrzucili wyższe obroty, zrobili swoją firmówkę i po 24 minutach był już remis. W trzeciej kwarcie były za to kolejne zrywy i przede wszystkim ten, który ją zakończył, czyli 15 punktów z rzędu i kolejna klinika, tym razem postawiona obok budynku NASA. Celtics wygrali trzecią odsłonę 32-11 i w tym momencie kibice Rockets wiedzieli już, że mogą iść do domu.
Była to czwarta kolejna porażka Rakiet i trzecie z rzędu zwycięstwo Celtics, którzy wygrywają te mecze obroną. W ataku było nieźle, czyli 47.3 procent skuteczności, 11 trójek i 58 punktów z pomalowanego, ale i 20 strat czy 1/11 z gry Marcusa Smarta. Ale to defensywa Celtów tworzy w tym sezonie historie. Nie inaczej było teraz, bo Bostończycy wymusili aż 22 straty Rockets, po których zdobyli aż 39 punktów. Przechwyt po przechwycie, goście z Bostonu mieli ich aż 16, a przodował nie kto inny jak Smart z pięcioma na koncie.
Musisz być Marcusem Smartem, skoro jesteś 1/11 z gry, a i tak twoja drużyna jest +30, gdy grasz.
W ataku wystarczyła bowiem dobra gra dwóch zawodników – chłopcy z Tahomy zapewnili Celtom fajnego kopa, Isaiah Thomas (23 punkty, 9/12 FG, 4/7 3PT, 6 asyst) w obu, a Avery Bradley (21 punktów, 8/14 FG, 4/7 3PT) głównie w drugiej połowie, co wystarczyło na Rockets, którzy poprawili sobie statystyki w garbage-time, wygrywając nawet ostatnią kwartę 27-24 i robiąc w pewnym momencie dwóm osobom na hali nadzieję na Tracy’ego McGrady’ego. Nic z tych rzeczy, ci Boston Celtics są for real. Brad Stevens ma naprawdę dobry zespół.
Jae Crowder jest sercem tego zespołu i udowadnia to w każdym meczu. Raz z lepszą skutecznością, raz z gorszą, ale prawie zawsze z tą samą wolą walki. Tym razem była i niezła skuteczność (16 punktów, 7/10 FG), ale i oczywiście wola walki, którą udało się zaszczepić całej drużynie. Aż chce się kibicować. James Harden zatrzymany na 10 rzutach i czterech wolnych, czterech stratach i 16 punktach. Dzień konia próbował mieć Trevor Ariza, ale to głównie w pierwszej kwarcie i zapewne gdyby nie on, to Celtics zrobiliby ten blowout od początku.