Avery Bradley opuścił w piątek drugie kolejne spotkanie z powodu kontuzji łydki, choć powiedział, że chce wrócić do gry już w następnym meczu, czyli w niedzielę przeciwko Oklahoma City Thunder. Przyznał też jednak, że tego typu uraz zazwyczaj powoduje 2-tygodniową przerwę, ale jest pewny, że wróci wcześniej. Pytanie tylko, czy warto przyspieszać ten powrót i ryzykować pogłębieniem się urazu. Bradley kontuzjował łydkę we wtorkowym meczu z Milwaukee Bucks i próbował nawet wrócić już na mecz z Atlanta Hawks, ale po porannym treningu i konsultacji z trenerem Edem Lacertem postanowiono, że jeśli Bradley nie czuje się w stu procentach komfortowo to nie ma co ubierać go w strój meczowy.
Jego miejsce w pierwszej piątce zajął Isaiah Thomas, który wyszedł od pierwszej minuty w pięciu z ośmiu dotychczas rozegranych meczów w tym sezonie. Bradley zapewnił dziennikarzy, że przygotowuje się do gry w niedzielnym starciu w Oklahoma City i choć przyznał, że zazwyczaj takie kontuzje zabierają więcej czasu na wyleczenie to on nie będzie pauzował dwóch tygodni, tym bardziej, że jest typem zawodnika, który gra mimo przeciwności. Pytanie tylko, czy w takim przypadku nie byłoby lepiej poczekać jeszcze trochę z powrotem.
To już kolejny uraz w 6-letniej karierze Bradleya. On sam twierdzi co prawda, że z każdym dniem czuje się coraz lepiej i bostoński sztab lekarzy odwala świetną robotę, ale uszkodzone ścięgno łydki może prowadzić do uszkodzenia ścięgna udowego (z ang. hamstring, dość „popularna” kontuzja wśród koszykarzy NBA, obecnie zmaga się z tym na przykład Kevin Durant, który w niedzielę z Celtami raczej nie zagra), dlatego też nie ma się co spieszyć i zgrywać twardziela. Lekarze mogą robić wiele dobrego, ale to zawodnicy muszą być rozważni.