Boston Celtics przerywają serię trzech kolejnych porażek i w końcu w bardzo dobrym stylu odnoszą zwycięstwo, pokonując Washington Wizards różnicą dwudziestu oczek (118-98). Tak w zasadzie to jedyną złą informacją jest lekka kontuzja Jae Crowdera, bo nawet Tyler Zeller wszedł w garbage-time i w cztery minuty miał najlepsze w sezonie siedem punktów i dwie zbiórki. Tyler Zeller! Prawdziwymi bohaterami meczu byli jednak przede wszystkim dwaj podkoszowi Celtics, czyli Jared Sullinger oraz Kelly Olynyk, którzy w dużej mierze odpowiedzieli na problemy Celtów zza łukiem i trafili wspólnie sześć z 12 celnych trójek bostońskiej drużyny. I nawet plusowy w piątek Evan Turner dołożył dwie. Evan Turner!
Podsumowanie meczu w jednym zdjęciu:
Tak, to Sully po kolejnej trafionej trójce. BTW, Krzyś Humphires też trafia (3/4 za trzy).
Spotkanie zapowiadane jako wielkie starcie numerów jeden i dwa draftu 2010 szansa na przełamanie dla Celtów rozpoczęło się od baaaaardzo szybkiej gry. Czasami oglądam mecze z odtworzenia na lekkim przyspieszeniu, tutaj tego się zrobić nie dało, bo raz za razem akcja gry przenosiła się z jednego kosza pod drugi. Kluczowym momentem całego spotkania okazał się być jeden, całkiem sprawny ruch Jareda Sullingera – przydała się jego dupcia, która zamortyzowała upadek przy wymuszeniu faulu w ataku Johna Walla.
Sully nie tylko zatrzymał więc kontrę, ale przy stanie 16-14 był to drugi faul lidera Wizards, który na parkiecie pojawił się ponownie dopiero po minucie gry w drugiej kwarcie. Ale wtedy na tablicy wyników było już 42-25. Celtowie zaliczyli bowiem najlepszą pierwszą kwartę tego młodego sezonu (40 punktów, 17/26 FG, 14 punktów po szybkich atakach), a potem dołożyli jeszcze najlepszą połowę, bo do szatni schodzili z 22-punktową przewagą przy stanie 72-50. To był po prostu popis gry Celtów, w szczególności w obronie.
Celtics poszli w small-ball, switchowali w zasadzie wszystko i znów świetnie wyglądał line-up z Jonasem Jerebko jako silnym skrzydłowym. Szwed spędził na parkiecie 20 minut, więcej niż Amir Johnson (18), David Lee (13) czy przede wszystkim Zeller (4), który wszedł dopiero wtedy, kiedy Wizards gotowi byli do powrotu do Waszyngtonu, a i tak zaczął od kolejnego potwornego air-balla. Tak czy siak, bostońska defensywa była wszędzie, spowodowała 24 straty Wizards i zatrzymała rywali na 41-procentowej skuteczności.
W ataku z kolei wróciła przestrzeń, wrócił świetny ruch piłki i przede wszystkim skuteczność. Nie możesz przegrać, jeśli Evan Turner trafia dwie trójki na 16 punktów. Ba, nie możesz przegrać, jeśli Jared Sullinger oddaje głupie rzuty, ale trafia – Sully tylko w pierwszej kwarcie miał 11 punktów, trafił 3 z 4 rzutów dystansowych, a mecz zakończył z 21 punktami (najwięcej w zespole), ośmioma zbiórkami i trzema asystami w ledwie 22 minuty. Lepszy był chyba tylko profesor Kelly Olynyk, który w końcu znalazł dobry rytm w ataku.
Piszę „profesor”, bo Olynyk miał cztery przechwyty i blok, ale też 19 punktów, siedem zbiórek i cztery asysty, a z nim na parkiecie Celtowie byli lepsi od rywali aż o 29 punktów. Już w ubiegłych latach udowodnione było, że z Olynykiem na parkiecie dzieją się dobrze rzeczy i Celtics zazwyczaj są na plusie. Ale strach pomyśleć, co będzie, jeśli Kanadyjczyk utrzyma dobrą formę w ofensywie (7/11 FG, 3/5 3PT), bo w obronie gra w tym sezonie po mistrzowsku. Świetnie czyta grę, macha łapskami, bardzo dobrze się ustawia i silnie stoi na nogach.
Nie możesz też przegrać, jeśli rozpoczynasz ostatnią kwartę od dziesięciu niecelnych rzutów z rzędu, a mimo to dalej prowadzisz 21 punktami. Wizards zostali po prostu zdominowani i nawet Jordan Mickey zdołał wyjść na parkiet i zdobyć swoje pierwsze punkty z gry w NBA (tak jak i Terry Rozier). Kontuzja kolana Crowdera (12 punktów, 10 zbiórek, 5 przechwytów) wyglądała groźnie, jednak po meczu okazało się, że to „tylko” obicie kości. Kolejny mecz dopiero we wtorek, sporo więc czasu na odpoczynek. Celtics basketball! Nets 0-6!