Za nami pierwszy tydzień sezonu, a więc to dobra pora na rozpoczęcie kolejnej serii, tym razem jednak dotyczącej naszych rywali z Brooklynu. Wszystko dlatego, że Boston Celtics do dziś zbierają żniwa pewnego czerwcowego transferu, w ramach którego odesłali do Nowego Jorku swoje dwie wielkie legendy w osobach Paula Pierce’a oraz Kevina Garnetta, a przecież obu już w składzie Nets nie ma. Mimo to, ten transfer cały czas przynosi Celtom korzyści i będzie tak najprawdopodobniej jeszcze przez kilka lat. W tym momencie dla kibiców bostońskiej drużyny najważniejszy jest niezastrzeżony wybór w przyszłorocznym drafcie, dlatego też warto będzie co jakiś czas zaglądać na Brooklyn.
Celtics rozpoczęli sezon z dużymi nadziejami, ale po czterech meczach są 1-3 i na razie w grze nie widać tego błysku, którym drużyna zachwycała w drugiej części poprzedniego sezonu. Ale to nie jest tak, że ujemny bilans powoduje zmartwienie wśród bostońskich fanów – to przecież dopiero start sezonu, a na dodatek jest pewna rzecz, dzięki której można się uśmiechnąć. Tym czymś jest zespół Brooklyn Nets, który ma już na koncie pięć przegranych, co jest najgorszym obecnie wynikiem w lidze. Lepszej informacji dla Celtów być nie może.
Każdy z pięciu przegranych meczów był różnicą co najmniej dziesięciu oczek i nie miało znaczenia, czy Nets grali u siebie (dwie porażki), czy na wyjeździe (trzy porażki). Ich obrona jest trzecia od końca pod względem ogólnej efektywności (punkty tracone na 100 posiadań), a średnio są od rywali gorsi o 16.2 punktów na 100 posiadań i tylko przetrzebieni kontuzjami Pelicans są w tym elemencie słabsi. Nie pomaga fakt, że Nets oddają tylko 15.6 trójek na mecz i trafiają je z katastrofalną skutecznością na poziomie 24.4 procent (najgorszy wynik w NBA).
Nic więc dziwnego, że dla wielu Brooklyn Nets w tym sezonie to po prostu drużyna grająca o jak najlepszy pick w przyszłorocznym drafcie dla Celtics. I jak się okazuje, jeśli Nets rzeczywiście mają być tacy słabi to nawet lepiej, że liga odrzuciła przed rokiem projekt zmian w loterii draftu, który zakładał zrównanie szans czterech najgorszych drużyn w lidze i danie każdej z nich 11 procent szans na pierwszy wybór. Reforma nie przeszła i ostały się stare zasady, według których to zespół z najgorszym bilansem ma najwięcej, czyli 25 procent szans.
Na Brooklyn wrócimy po kolejnej serii meczów, ale to przecież nie jest jedyny pick, jaki Celtics mają w w pierwszej rundzie przyszłorocznego draftu. A w zasadzie to raczej jaki mogą mieć. Oprócz tych swoich i niestrzeżonego od Nets są też przecież jeszcze wybory od Dallas Mavericks i Minnesota Timberwolves, przy czym oba są zastrzeżone – ten od Mavs w top7, a ten od Timberwolves w top12. I w tej chwili, po tych paru meczach sezonu, obie drużyny mają takie bilanse, które promują Celtics i dzięki którym te picki znalazłyby się w Bostonie
p.s. czyli w tej chwili Ainge ma cztery wybory w top14.