Spurs wygrywają w TD Garden

To znów nie był ładny mecz. Być może to wczesna pora, być może kac po halloweenowej imprezie, ale Celtics i Spurs nie stworzyli w niedzielę widowiska. Był crunchtime, ale obie drużyny doszły do niego w strasznych męczarniach, przy czym goście z San Antonio są na tyle doświadczonym zespołem, że większość meczu mieli pod kontrolą. Timmy D, Tony i Manu to trio z największą liczbą zwycięstw w historii NBA. Wyprzedzili tę bostońską trójcę, oczywiście jak na ironię właśnie w Bostonie. Zwycięstwo nad Celtics było dla nich 541. wspólną wiktorią. Celtowie z kolei zaczynają sezon od bilansu 1-2 i choć Spurs byli do pokonani to jednak to jest prawdopodobnie ten moment, w którym czas zmienić wyjściowe ustawienie.

BOXSCORE

Bo naprawdę, Spurs byli do pokonania. To fakt, że do przerwy prowadzili 13 punktami. Obie drużyny zaczęły zresztą od 4/17 z gry, Celtowie przez pierwsze sześć minut gry mieli na koncie ledwie dwa oczka. Pierwsza kwarta to festiwal forsowanych akcji, indywidualnych zagrań i braku jakiegokolwiek pomysłu na cokolwiek w ataku. Skutek to 13 punktów, 8 strat i dziesięć oczek straty. Do przerwy było jeszcze gorzej: 14/48 z gry, 1/13 za trzy, tylko trzy oddane rzuty wolne. Warto zostawić w tym miejscu ten jeden obrazek.

Isaiah Thomas był 1/9 z gry do przerwy, Tyler Zeller w drugiej połowie już się nie pojawił, a David Lee choć pomocny na tablicach to na razie jest po prostu katastrofalny w ataku. Jedynym jasnym punktem był Marcus Smart atakujący obręcz, który zrobił też mnóstwo dobrego w drugiej połowie i miał jeden steal w stylu Rajona Rondo, po którym Tommy Heinsohn przyznał mu swoją Tommy Award na wieczność.

Ta druga połowa była też zresztą znacznie lepsza w wykonaniu Celtów, bo dzięki Smartowi odnalazły się chyba jakieś chęci do walki. Zaczęło się trochę więcej ruchu w ataku, aktywny był Avery Bradley, który przejął mindset Smarta i też wchodził pod kosz, nie zawsze skutecznie, ale robił tymi wejściami sporo dobrego. Poprawiła się też nieco defensywa Celtów, jedyne czego wciąż brakowało to skuteczność, ale tej nie było już do końca spotkania. Tak czy siak, to obrona sprawiła, że mieliśmy w tym meczu emocje i fajny crunchtime.

Fajny, bo Avery Bradley zrobił to.

Przeleciał nad 1/3 stanu Teksas i był jak „Wsadziłem kiedyś nad Durantem, pamiętasz?”.

Nic dziwnego, że zszedł do szatni jeszcze przed zakończeniem spotkania. Początkowo obawiano się, że będzie aresztowany za zabicie obręczy, ale tak po prawdzie to obręcz wyrządziła szkody jemu – na całe szczęście, uraz ręki nie jest chyba zbyt poważny i jest to dobra informacja, bo Bradley bo słabym starcie sezonu miał niezły mecz. Spurs zwrócili się do Aldridge’a, który zrobił w Bostonie skrót swojej 9-letniej kariery w Portland Trail Blazers, ale kluczem do przegranej były tak w zasadzie dziwne decyzje Celtów – najpierw pospieszona i niecelna trójka Thomasa, kiedy można było iść po dwa punkty, a potem złe podanie na lob do Johnsona.

To zawaliło Celtom końcówkę, ale tak naprawdę to kilka trafień więcej i ten mecz naprawdę był do wygrania. Spurs nie są jeszcze w swojej szczytowej formie, tam wciąż się dogrywają. Celtics co prawda zagrali lepiej niż w piątek przeciwko Raptors, ale koniec końców trafili tylko 35.7 procent rzutów, w tym ledwie sześć z 29 oddanych trójek i mieli słabe jak na siebie 21 asyst przy 35 celnych rzutach z gry. Marcus Smart na 17 punktów, 4 przechwyty, 3 asysty w aż 39 minut gry. Isaiah Thomas na 4/18 z gry. Kolejny mecz dopiero w środę.

p.s. przed meczem był jeden fajny cytat Popa (o jednym, jedynym zdjęciu w jego biurze, na którym jest John Havlicek), po meczu zresztą też – coach Spurs przyznał bowiem, że darzy Stevensa wielkim respektem, jako dowód zdradzając, że wciąż ogląda jeszcze taśmy z meczami Butler i próbuje nauczyć się paru rzeczy.