DeAndre Jordan zostaje w LA

To była w zasadzie bezprecedensowa decyzja DeAndre Jordana, który mimo zawarcia porozumienia z Dallas Mavericks, nagle się rozmyślił i porozumienie zerwał, wiążąc się maksymalnym kontraktem z Los Angeles Clippers. Ta decyzja wzburzyła wielu fanów NBA i rozpętała mnóstwo dyskusji, ale nie sposób zauważyć, że cała ta sytuacja w sposób bezpośredni wpływa także na drużynę Boston Celtics. Wszyscy pamiętamy, że w wymianie Rajona Rondo powędrował do C’s także wybór w pierwszej rundzie draftu 2016, który Mavs zastrzegli w top7. Oznacza to, że ekipa z Teksasu zachowuje pick, jeśli na koniec przyszłego sezonu regularnego będzie miała co najmniej siódmy najgorszy w lidze bilans.

Dojście DeAndre Jordana do Mavericks czyniło z nich w zasadzie pewniaka do awansu do fazy play-off. Tymczasem bez niego w mocnej konferencji zachodniej nie jest to już takie pewne, a w tym momencie bliżej im chyba do loterii draftu. W składzie jest Dirk Nowitzki, będący po kontuzji kolana Chandler Parsonsa czy wciąż przechodzący rehabilitację po urazie Achillesa pozyskany z Portland obrońca Wes Matthews. Nie wygląda to na zespół, który mógłby z powodzeniem bić się o play-offy na Zachodzie.

Zanim więc Jordan podjął decyzję o zostaniu w Los Angeles zdecydowana większość kibiców Celtics spodziewała się, że ten wybór w przyszłym roku od Mavs będzie w granicach 15-25, a więc w granicach niezbyt apetycznych, o czym przekonaliśmy się choćby w drafcie tegorocznym, kiedy to Celtics nie mogli za wiele zdziałać ze swoimi wyborami numer 16. oraz 28. Teraz wydaje się, że bez Jordana drużyna Mavericks będzie wciąż zbyt dobra, by bić się o topowe wybory w drafcie, ale i za słaba, by awansować do fazy posezonowej.

A to mógłby być idealny scenariusz dla Celtics. Co prawda Mark Cuban otwarcie przyznał, że gdyby drużyna nie podpisała kontraktu z DeAndre Jordanem to zapewne by tankowali, dlatego też teraz Cuban nie tylko żałuje tych słów i chwalenia dnia przed zachodem słońca, ale także spróbuje chyba wdrożyć ten plan w życie. A to głównie dlatego, że w tym momencie nic innego im już chyba nie pozostało, bo przecież na rynku wolnych agentów nie znajdą już nikogo, kto diametralnie poprawiłby ich sytuację. Jest to więc pewne ryzyko dla Celtów.

Sam Cuban mówił bowiem kilka dni temu, że ten przyszły sezon mógłby być dla nich takim „sezonem Davida Robinsonsa”, kiedy to San Antonio Spurs odpuścili rozgrywki, a potem wygrali loterię i wyciągnęli z pierwszym pickiem Tima Duncana. Co było dalej – wszyscy doskonale wiemy. Dodatkowo, trudno sądzić, aby ewentualne tankowanie Mavs wiązałoby się z jednym bardzo słabym rokiem, a to mogłoby sprawić, że Celtics musieliby dłużej czekać na ten pick. Jest on chroniony w top7 aż do 2020 roku i dopiero w 2021 nie ma żadnej protekcji.

Może się też oczywiście okazać, że wszystko to będzie zmartwieniem innego klubu, jeśli Danny Ainge zdecyduje się włączyć ten pick do jakiejś wymiany. Wymarzonym chyba rozwiązaniem byłoby jednak posiadanie trzech wyborów w top20 przyszłorocznego draftu – własnego, ale też od Nets (tutaj nie ma żadnych protekcji, a drużyna z Brooklynu choć zapewne nie będzie taka słaba, jak w Bostonie oczekiwano to mocarzem przecież też nie będzie) oraz od Mavs. A to oznaczałoby, że grudniowy transfer z Dallas wyglądałby jeszcze lepiej.