PS: Isaiah Thomas

Tak jak w ubiegłych latach, tak i teraz – gdy sezon dla Celtów się skończył i zawodnicy od kilku tygodni są już na rybach – można już krótko podsumować ich grę i to, jak spisywali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Nie były to miesiące łatwe, tym bardziej że drużyna nie jest jeszcze z najwyższej półki, ale Boston Celtics mają za sobą całkiem udany sezon zakończony awansem do fazy play-off. Żeby jednak w pełni ocenić tę kampanię należy wziąć pod uwagę także oczekiwanie, co do danego zawodnika oraz jak spisał się on w trakcie sezonu regularnego oraz fazy posezonowej. Jako kolejny filigranowy Isaiah Thomas pozyskany w trakcie sezonu ze słonecznego Phoenix.

PRZED SEZONEM:

Miała być powtórka sprzed sezonu, miała być tym razem skuteczna walka o fazę play-off i miał być trójgłowy potwór na obwodzie. Z tych planów nic jednak nie wypaliło, bo Phoenix Suns zaliczyli gorszy niż uprzednio sezon, znów do fazy posezonowej nie awansowali, a trójgłowy potwór okazał się być niewypałem. Na tyle dużym, że koniec końców w Phoenix został już tylko Eric Bledsoe. Suns pozyskiwali jednak Thomas, wierząc, że będzie robił im tyle dobrego, co w Sacramento (choć zarząd klubu starał się te dokonania umniejszyć, przedstawiając go w niezbyt dobrym świetle). Tymczasem Isaiah po najlepszym w karierze sezonie, w którym notował bardzo dobre 20.3 punktów oraz 6.3 asyst na mecz podpisał regresywny kontrakt o wartości około $27 milionów dolarów za cztery lata gry. Jego koleżka z Waszyngtonu – Avery Bradley – dostał umowę o $9 milionów większą.

SEZON REGULARNY:

No cóż, możecie sami sobie powiedzieć, kto zasłużył na swoje pieniądze, a kto zasłużył nawet na więcej. Isaiah Thomas dobrze spisywał się w barwach Suns, ale trójka obrońców niezbyt dobrze funkcjonowała, dlatego też pod koniec trade deadline drużyna z Phoenix zdecydowała się wytransferować nie tylko niezadowolonego Gorana Dragicia, ale także Thomasa, który koniec końców rozegrał tam tylko 46 spotkań. Danny Ainge nie bał się skorzystać z okazji i Thomasa – którego był wielkim fanem już od paru dobrych lat – do Bostonu ściągnął. I co by nie mówić, był to strzał w dziesiątkę.

Thomas świetnie się bowiem w Beantown odnalazł, a drużyna ze swoim nowym liderem z pozycji rozgrywającego z miejsca wskoczyła do walki o fazę play-off. Filigranowy playmaker został bardzo dobrze przyjęty przez bostońskich kibiców z jednego bardzo prostego powodu – gracz o tak małym wzroście zostawiał na parkiecie po prostu wszystko. W jednym ze spotkań przeciwko Miami Heat przypłacił to zresztą bolesną kontuzją, choć tamten mecz z ogromnym bólem dokończył. Dopiero potem okazało się, że tak wielkiego sińca to w lidze dawno nikt nie miał. Thomas stracił więc kilka spotkań, ale to, co rozpoczął on, kontynuowała drużyna. A gdy wrócił to dokończył dzieła zniszczenia, prowadząc Celtics do awansu. Nie powinno nikogo dziwić, że po transferze Thomasa bostońska ekipa zanotowała jeden z najlepszych bilansów w lidze.

Isaiah okazał się być rozwiązaniem wielu problemów zespołu, począwszy od brania ciężaru gry na siebie w końcówkach, poprzez grę pick-and-roll, a skończywszy na dostawianiu się pod kosz i na linię rzutów wolnych. To „i” jest tam bardzo ważne, bo Thomas nie tylko wjeżdżał na obręcz i kończył akcje, ale też często wymuszał faule. I tak, miał najlepszy w drużynie rating ofensywny na poziomie średnio 109.2 zdobywanych punktów na 100 posiadań. Co więcej, z nim na parkiecie drużyna notowała 108.7 punktów na 100 posiadań (byłby to drugi najlepszy atak w NBA), a bez niego zdobywała ledwie 96.6 punktów na 100 posiadań (trzecia dziesiątka).

Był zawodnikiem jak najbardziej plusowym, a do tego wcale nie tak złym w obronie. Oczywiście, wiele razy widzieliśmy przeciwników próbujących switchować tak, aby grać z Thomasem tyłem do kosza i takie akcje często kończyły się stratą punktów Celtics, ale koniec końców Isaiah zatrzymywał przeciwników na nieco ponad 41-procentowej skuteczności z gry, czyli o jeden punkt procentowy lepszej niż średnia. No i warto przy okazji dodać, że ten 175-centymetrowy rozgrywający generował ponad 10 punktów po wjazdach. Punktów swoich albo drużyny. Tutaj najlepszy i chyba najbardziej efektowny przykład.

PLAYOFFS:

Zaliczył historyczny debiut, bo w historii jeszcze tylko LeBron James oraz Oscar Robertson w swoim pierwszym meczu w fazie play-off mieli co najmniej 20 punktów, 10 asyst oraz 5 zbiórek. Niestety, przeciwko lepszej obronie Cavaliers nie był już zbyt skuteczny, bo w czterech meczach trafiał ledwie 33.3 procent z gry (18/54) oraz jeszcze gorsze 16.7 procent zza łuku (3/18). Wciąż bardzo dobrze dostawał się za to na linię (31/32), kilka razy miał też bardzo dobre momenty w obronie na Kyrie Irvingu. Ostatecznie notował 17.5 punktów oraz 7.0 asyst, co jest wynikiem całkiem niezłym jak na pierwsze doświadczenie w rozgrywkach posezonowych.

OCENA: 5

Nawet ta słabsza skuteczność nie spowoduje, że dam choćby najmniejszego minusika. Oczywiście, tam mogło (i powinno) być znacznie lepiej, ale Isaiah Thomas w swoim pierwszym sezonie i 25 meczach w barwach Celtics zrobił naprawdę wszystko, co mógł zrobić. Grał dobrze, momentami fenomenalnie (jak przeciwko Pistons w Detroit, kiedy był Isaiah Thomasem z National TV) i w pełni zasłużył sobie na najwyższą ocenę.

CO DALEJ?

W ciągu tych kilku miesięcy zdążył zaskarbić sobie sympatię chyba wszystkich kibiców i przekonać do siebie początkowo nieprzekonanych. Dodatkowo, pokazał, że bardzo dobrze pasuje do tego, co w Bostonie próbuje zbudować Brad Stevens, dlatego też możemy liczyć, że Thomas zostanie na Wschodnim Wybrzeżu trochę dłużej niż w Arizonie. A jakby tego było mało to nawet sam GM Ainge pyta go o zdanie w sprawach transferowych, co jest już bardzo jasnym sygnałem – to, co tu budujemy staramy się budować razem z tobą. I jest to właściwe podejście, bo Thomas ma przecież dopiero 26 lat i może być jeszcze lepszy.