Tak jak w ubiegłych latach, tak i teraz – gdy sezon dla Celtów się skończył i zawodnicy od kilku tygodni są już na rybach – można już krótko podsumować ich grę i to, jak spisywali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Nie były to miesiące łatwe, tym bardziej że drużyna nie jest jeszcze z najwyższej półki, ale Boston Celtics mają za sobą całkiem udany sezon zakończony awansem do fazy play-off. Żeby jednak w pełni ocenić tę kampanię należy wziąć pod uwagę także oczekiwanie, co do danego zawodnika oraz jak spisał się on w trakcie sezonu regularnego oraz fazy posezonowej. Jako kolejny najstarszy w drużynie zawodnik, czyli weteran Gerald Wallace, który ma za sobą czternasty sezon w NBA.
PRZED SEZONEM:
Och, stary dobry Gerald Wallace. W sumie to znajdziecie jeszcze małe grono czterech osób, które powie Wam, że Gerald Wallace przydałby się jakiemuś contederowi. Ale prawda jest taka, że Gerald Wallace już nikomu się nigdy nie przyda – no chyba, że w innej formie niż można by oczekiwać, ale o tym zaraz. Przedostatni rok ogromnego kontraktu – dzięki któremu 33-latek był najlepiej opłacanym graczem bostońskiej drużyny – spowodował, że nie dało się Wallace’a wytransferować. Ale może to i lepiej, bo przecież każdej drużynie przyda się weteran zbliżający się ku końcowi, który posłuży dobrą radą i doświadczeniem.
SEZON REGULARNY:
Nie, to wcale nie był sarkazm. Gerald Wallace rzeczywiście taką radą i doświadczeniem służył, bo co miał innego robić, jeśli wystąpił w ledwie 32 spotkaniach, spędzając na parkiecie łącznie 286 minut, czyli średnio 9 na mecz. Tak mało grał na początku swojej kariery, kiedy był jeszcze nastolatkiem z Sacramento Kings. Nigdy nie wystąpił też w mniejszej ilości meczów w przekroju całego sezonu i nigdy nie notował tak słabych statystyk. Ale w tym momencie to już nie o to w jego karierze chodzi – tym bardziej kiedy widzimy, jak leży przy bostońskiej ławce. Ale skakać też potrafi, co udowodnił choćby w jednym ze spotkań przeciwko Charlotte. Co ciekawe, tylko raz w sezonie regularnym zagrał więcej niż 15 minut i tylko dwa razy zdobył więcej niż pięć oczek (6). Oj, działo się, choć to i tak był sezon obfitujący w więcej ciekawych wydarzeń niż wszystkie lata w Charlotte.
PLAYOFFS:
A tu się nie działo. Raz się zadziało, kiedy Brad Stevens widział, że Celtowie kończą już sezon i pod koniec czwartego spotkania dał jeszcze kilka minut wszystkim swoim zawodnikom, wypuszczając wtedy na parkiet także Wallace’a. Ten spędził na parkiecie niecałe cztery minuty, oddał jeden rzut i zebrał jedną piłkę.
OCENA: 3+
Trudno w ogóle tutaj oceniać, ale jako że nie jestem surowy to nie będę surowy także w przypadku Geralda, który stał się jednym z moich ulubionych niegrających weteranów. W tym sezonie przynajmniej nie narzekał.
CO DALEJ?
Okej, z jednej strony piszę, że lubię Wallace’a, a z drugiej cały czas da się wyłapać między wierszami mój sarkazm. Ale to nie jest tak, że Gerald Wallace nie zasługuje na nasze uznanie – bo zasługuje, stanowiąc ważną część bostońskiego zespołu, nawet jeśli nie gra wcale lub mniej niż wcale. Często w samych superlatywach wypowiadał się o nim coach Stevens, bo Wallace rzeczywiście dawał drużynie sporo dobrego jako jeden z weteranów. W przyszłym sezonie można się jednak spodziewać, że będziemy go widywali na parkiecie jeszcze mniej, bowiem już za parę tygodni stanie się on przede wszystkim atrakcyjnym spadającym kontraktem, szczególnie, że latem 2016 roku na rynku znów powinno być bardzo ciekawie. Transfer jest możliwy, choć z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie, aby Wallace swój kontrakt wypełnił w Bostonie.