PS: James Young

Tak jak w ubiegłych latach, tak i teraz – gdy sezon dla Celtów się skończył i zawodnicy od kilku tygodni są już na rybach – można już krótko podsumować ich grę i to, jak spisywali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Nie były to miesiące łatwe, tym bardziej że drużyna nie jest jeszcze z najwyższej półki, ale Boston Celtics mają za sobą całkiem udany sezon zakończony awansem do fazy play-off. Żeby jednak w pełni ocenić tę kampanię należy wziąć pod uwagę także oczekiwanie, co do danego zawodnika oraz jak spisał się on w trakcie sezonu regularnego oraz fazy posezonowej. Jako czwarty z kolei najmłodszy w bostońskiej drużynie zawodnik, czyli James Young z rocznika 1995.

PRZED SEZONEM:

Celtics wybrali z siedemnastką gracza bardzo młodego, ale co za tym idzie bardzo surowego. Wybrali jednak też gracza bardzo utalentowanego, stawiając na niego, a nie na choćby Gary’ego Harrisa (19), Clinta Capelę (25) czy KJ McDanieslsa (32). Young był jednym z najmłodszych zawodników ubiegłorocznego draftu, a więc oczekiwania co do jego osoby nie były zbyt wielkie. Na dodatek, z powodu kontuzji odniesionej jeszcze przed draftem (przez nią nie pokazał się także na większości przeddraftowych pokazówek) nie miał on możliwości wzięcia udziału w lidze letniej, przez co nie zobaczyliśmy na co tak właściwie go stać.

SEZON REGULARNY:

Jako najmłodszy zawodnik w zespole nie miał on zbyt wielu okazji do pokazania się, głównie ze względu na wciąż spore braki w obronie. Ostatecznie wystąpił w 31 spotkaniach, notując średnio nieco ponad 10 minut na mecz, ale grał głównie w garbage-time. Tylko dwa razy zagrał więcej niż 20 minut i tylko raz zdobył więcej niż 10 punktów. Łącznie rozegrał 332 minuty, w czasie których zdobył 105 punktów i trafił 17 z 66 trójek (25.8 procent skuteczności). Zamiast uczyć się playbooku Brada Stevensa musiał nauczyć się na pamięć rozkładówki między Bostonem a Maine, bo większość sezonu spędził w barwach Red Claws w D-League. Tam miewał wielkie mecze, trafiając trójki jedna za drugą, ale D-League to wciąż tylko D-League, a więc liga, gdzie i Fab Melo wymiatał. Tak czy siak, warto przytoczyć jego statystyki, czyli 21.5 punktów na ponad 44-procentowej skuteczności zza łuku przy dziewięciu próbach na mecz.

PLAYOFFS:

Nie zagrał w fazie play-off ani minuty – przynajmniej nie w fazie play-off na poziomie NBA, choć akurat Red Claws po dobrym sezonie regularnym się nie popisali i odpadli już w pierwszej rundzie fazy posezonowej D-League.

OCENA: 3+

Jak do tej pory nie byłem zbyt surowy, dlatego nie będę też surowy dla młodziaka – tym bardziej, że gość to nawet mój rocznik. Jest trzy z plusem na zachętę, bo ciężko ocenić go inaczej. To był dopiero jego pierwszy sezon, nie było fajerwerków, były 2-3 solidne spotkania i dobra gra w D-League (ale jak wiemy to raczej żaden wyznacznik).

CO DALEJ?

Cała przyszłość przed nim. Young jest na początku swojej drogi i może być tylko lepszy. W jego grze wciąż jeszcze sporo brakuje (obrona przede wszystkim, ale w D-League miał problemy z atakowaniem kosza na prawą stronę – jest leworęczny – czy efektywnym korzystaniem z zasłon), ale to cały czas jest nastolatek. Do jego rozkwitu jeszcze sporo czasu, ale miejmy nadzieję, że solidnie przepracowane lato pozwoli mu na lepszy rozwój w przyszłym sezonie (który rozegra prawdopodobnie w barwach Celtics, ale przecież nigdy nic nie wiadomo). Dzieciak pokazał, że potrafi punktować, ale tylko na tym daleko w NBA nie zajedzie, dlatego trzymajmy kciuki, bo w Bostonie może z niego wyrosnąć naprawdę sporych rozmiarów diament.