Przed G3: zmiany w ustawieniu

Seria wraca do Bostonu, ale to nie znaczy, że Celtics z góry powinni oczekiwać co najmniej jednego zwycięstwa w TD Garden. Do tego potrzebna będzie lepsza gra niż w dwóch pierwszych meczach, bo wydaje się, że choć Cavaliers wcale nie dominują to też nie starają się jednak w pełni, zostawiając chyba sobie trochę rezerwy. Celtowie walczą, próbują, ale ilość talentu w zespole z Ohio jest jednak za duża. O zwycięstwo powalczyć jednak cały czas trzeba, a żeby ta walka była możliwa to muszą zajść zmiany – choćby w pierwszej piątce, gdzie Brandon Bass niezupełnie się odnajduje, mimo faktu, że jest przecież najbardziej doświadczonym zawodnikiem w bostońskim zespole. Brandon, żegnaj?

Zanim będziemy pastwić się nad Bassem wypada jeszcze nieco spojrzeć na ten mecz numer dwa, w którym widzieliśmy znacznie lepszą postawę Celtów na tablicach – przynajmniej do czasu. Przez trzy pierwsze kwarty Celtics walczyli w tym elemencie naprawdę nieźle, zbiórki w ataku przyniosły im zresztą 19 punktów drugiej szansy, lecz w ostatniej odsłonie to Cavaliers zebrali trzy razy więcej piłek przy ledwie czterech zbiórkach Celtów. To znów Tristan Thompson był x-faktorem, który tym razem nie oddał nawet rzutu, ale zamiast tego miał na koncie 11 zbiórek i w ostatniej kwarcie to Cavaliers mieli znacznie więcej ponowień, które bardzo im pomogły.

W tej ostatniej kwarcie Celtics wymusili bowiem bardzo dobre siedem strat (w całym meczu 18), grając solidnie w obronie – oczywiście wtedy, kiedy wyrzucali LeBrona na obwód i zapraszali go do oddawania rzutów stamtąd. Świetną robotę robił Jae Crowder, który nie dość, że solidnie spisuje się przeciwko Jamesowi to jeszcze w meczu numer dwa miał kilka naprawdę dobrych wejść pod kosz, kończąc mecz z 10 punktami. To, czego zabrakło to jednak – ponownie – lepsza postawa w ataku, a raczej po prostu skuteczność. To i tak cud, że Celtics długo się w tym meczu trzymali, nie przekraczając ostatecznie nawet 40-procentowej skuteczności z gry.

Isaiah Thomas to za mało po atakowanej stronie parkietu, potrzebna jest pomoc innych zawodników. W drugiej połowie Bostończycy nie trafili nawet żadnej trójki (przy czym w czwartej kwarcie oddali tylko jeden taki rzut!), mimo że w pierwszej – tak jak i w meczu numer jeden – byli skuteczni zza łuku, notując sześć trafień. Avery Bradley dał nadzieję na przebudzenie, zdobywając w pierwszej połowie osiem punktów przy dwóch trafieniach zza łuku, ale na tym skończyły się jego popisy strzeleckie w tym spotkaniu, bo w drugiej połowie nie zdobył ani jednego punktu. To przede wszystkim jego siły w ataku brakuje Celtom w tej serii.

Brakuje też Celtom solidnej postawy Brandona Bassa, który ma za sobą bardzo dobry sezon regularny, a w play-offach przypomina raczej zagubionego chłopca, który nie dość, że nie może znaleźć się na parkiecie to jeszcze ma bardzo zły wpływ na grę drużyny. W meczu numer dwa zagrał o niebo gorzej niż na start serii (wtedy miał przynajmniej 10 punktów), nie trafiając ani jednego z sześciu oddanych rzutów i zapisując na koncie zaledwie dwa oczka oraz dwie zbiórki. Na parkiecie spędził ledwie 15 minut, bo nawet Jared Sullinger bez kondycji wyglądał znacznie lepiej – Sully wciąż jest przecież najlepszym zbierającym w tej drużynie.

I tak, Bass nie zapewnia ani dobrej postawy w ataku, ani na tablicach, ani też w obronie, co potwierdzą statystyki. Posadzenie go na ławce byłoby przemyślaną decyzją, na którą Brad Stevens powinien się zdecydować, wprowadzając tym samym jedyną logiczną w tym momencie zmianę do pierwszej piątki. Atak cierpi na tym, że Bass to przede wszystkim broń z mid-range, co nie zapewnia temu zespołowi takiego spacingu jaki jest potrzebny (w przeciwieństwie do Kelly Olynyka czy Jonasa Jerebko).

I tak, z Bassem na parkiecie bostoński zespół oddaje aż 39.4 procent rzutów z mid-range przy ledwie 19.7 procentach rzutów w tzw. restricted area. Powód jest bardzo prosty – z Bassem na parkiecie gra nie jest tak dobrze rozciągnięta, aby móc atakować obręcz, przez co Celtics osiadają na półdystansie. Bez Bassa? Rzuty z mid-range stanowią już ledwie 19.4 procent wszystkich prób, podczas gdy 34.7 procent rzutów to wjazdy na obręcz. Głównie dlatego Bass rzadko kiedy przebywa na parkiecie z Isaiahem Thomasem.

[gfycat data_id=”GraveDefiniteDungbeetle” data_autoplay=false data_controls=false]

Powyższa akcja to świetny tego przykład. Pick-and-roll Thomasa z Zellerem jest zagrany dobrze, bo to powinno skończyć się łatwym i niekontestowanym wsadem Zellera. Nie kończy się, bo Bass nie zabiera ze sobą obrońcy – Thompson dobrze rotuje i blokuje próbę wsadu Zellera. To głównie dlatego Celtics chcą rozciągać grę tak bardzo, jak tylko się da i to również dlatego przed sezonem i w jego trakcie sporo słyszeliśmy o dodaniu przez Bassa trójki z rogu. I choć 29-letni może czasami trafia (w sezonie regularnym miał career-high 9 celnych trójek na 32 prób) to jednak wciąż stanowi to za małą część jego ofensywy, by przeciwnicy ten rzut respektowali.

O wiele lepiej spacing wygląda już nawet z Jae Crowderem, który także nie jest (miejmy nadzieję, że jeszcze) pewną opcją zza łuku, ale znacznie lepiej rozciąga grę – także dlatego, że najczęściej ma na sobie LeBrona, który w ostatnich latach zamiast gry w obronie często po prostu obserwuje, co się dzieje, oszczędzając energię na 1) atak, 2) machnięcie rękami na kolegów. Dobry przykład poniżej.

[gfycat data_id=”FlakyUnripeBlobfish” data_autoplay=false data_controls=false]

Podwójna zasłona na szczycie obwodu, dzięki której Thomas schodzi pod kosz i ma na sobie Love’a, który defenderem jest raczej słabym. Do pomocy powinien zejść stojący krok obok pomalowanego James, któremu bliżej do kosza niż do Crowdera, jednak tego nie robi, oszczędzając energię. W razie podania do Crowdera zdołałby jednak szybko zamknąć pozycję. Bardzo ważny przy tej akcji jest też zresztą Kelly Olynyk, stojący na szczycie lewego skrzydła – Kanadyjczyk zapewnia taki spacing, że Thompson także do pomocy nie schodzi.

Jakby tego było mało, Bass nie daje drużynie zbyt wiele także po drugiej stronie parkietu. Jest jednym z najgorszych Celtów pod względem utrzymywania swojego rywala naprzeciwko siebie, bardzo często pozwalając się po prostu mijać (najlepszy jest z kolei Tyler Zeller, który jest w ligowej czołówce). To sprawia, że rywale bardzo dużo rzutów oddają w zasadzie spod samej obręczy – z Bassem na parkiecie te rzuty stanowią aż 36 procent przy ogromnej, bo ponad 85-procentowej skuteczności wykończenia. Bez niego te rzuty to już znacznie mniej, bo 25.3 procent wszystkich rzutów; mniejsza jest też ich celność (52.4 procent).

Bass nie nadrabia tego w żadnym stopniu na tablicach – niektórzy mogą co prawda powiedzieć, że Bass się przecież bardzo stara i bardzo dobrze zastawia podkoszowych Cavaliers, ale to tylko test oka, którego potwierdzenia nie znajdziemy w statystkach. Cavaliers są jedną z najlepiej zbierających drużyn w lidze, mając w swoich szeregach Mozgova, Love’a oraz Thomspona. Sam Thompson miał przecież w meczu numer dwa aż 11 zbiórek (5 na atakowanej tablicy), zbierając aż 22.7 procent możliwych do zebrania piłek w ataku. Z Bassem na parkiecie Celtowie zbierają tylko 40.3 procent piłek, podczas gdy z Jerebko ten wskaźnik wynosi 51.4 procent.

Jerebko powinien dostać zresztą znacznie więcej minut gry w pierwszym spotkaniu obu drużyn w Bostonie, bowiem w meczu numer dwa wszedł na boisko dopiero w drugiej połowie, mając problemy z łydką i rozgrywając ledwie cztery minuty. To jednak chyba Kelly Olynyk powinien zastąpić Bassa w pierwszej piątce, co zapewniło lepszy spacing, wyciągnęłoby Kevina Love’a spod kosza i sprawiło, że C’s otrzymaliby więcej szans na ponowienia (to zresztą właśnie z Olynykiem na parkiecie zbierają bardzo dobre 31.4 procent piłek w ataku). Sullinger powinien z kolei wychodzić na parkiet zawsze, kiedy wychodzi też Thompson – kanadyjski podkoszowy zbiera wtedy o 5.3 piłek mniej per48 minut, a Cavs są o 3.5 punktów na 100 posiadań gorsi od Celtów.

#WeAreTheCeltics