Brad Stevens zajął czwarte miejsce w głosowaniu na najlepszego trenera ubiegłego sezonu. Nagrodę do domu weźmie Mike Budenholzer z Atlanta Hawks, który wcale nie tak wieloma głosami wyprzedził Steve’a Kerra z Golden State Warriors. Jeszcze mniejsza różnica punktowa była między trzecim Jasonem Kiddem z Milwaukee Bucks a naszym Stevensem, który łącznie zebrał 50 punktów. Trener drużyny z Wisconsin tych punktów miał o siedem więcej. Tak czy siak, bardzo cieszy fakt, że Stevens – który ma za sobą dopiero drugi sezon regularny w NBA i jest w trakcie pierwszych play-offów – został doceniony przez panel dziennikarzy i reporterów, wyprzedzając m.in. ubiegłorocznego zwycięzcę Gregga Popovicha.
Stevens nie miał szans na zwycięstwo, bo głównymi faworytami byli dwaj trenerzy z drużyn, które zajęły pierwsze miejsca w obu konferencjach, czyli Budenholzer z Hawks (bilans 60-22) oraz Kerr z Warriors (bilans 67-15). Stevens gdzieś tam po cichu ze swoim skromnym 40-42 był wymieniany jako ten, który może zebrać trochę punktów i liczyć się w walce o tzw. pudło z Kiddem (41-41). I tak też rzeczywiście było, ale coach Celtów musiał uznać wyższość trenera Kozłów. Zacięta walka toczyła się też między Budenholzerem a Kerrem i rozstrzygnięcie może być nieco zaskakujące, bo to przecież Kerr poprowadził drużynę do najlepszego bilansu w lidze.
Ze 130 dziennikarzy i reporterów z całych Stanów Zjednoczonych aż 67 miało trenera Hawks na pierwszym miejscu. Z kolei głównodowodzący Warriors takich głosów otrzymał 56. Koniec końców okazało się więc, że Kerr uzbierał 42 punkty mniej, czyli wcale nie miał tak wielkiej straty. Przypomnijmy, że były zawodnik m.in. Chicago Bulls zadebiutował w tym sezonie w roli trenera, będąc najlepszym pierwszorocznym coachem w historii NBA. Dla Budenholzera, Kidda, jak i Stevensa były to natomiast drugie sezony na ławkach trenerskich jako head coachów. Wniosek nasuwa się więc sam: wyrosło świetne pokolenie nowych i młodych trenerów.