G1: Irving odleciał w debiucie (0-1)

Boston Celtics przegrywają 100 do 113 w pierwszym meczu pierwszej rundy tegorocznej fazy play-off przeciwko Cleveland Cavaliers. Po wygraniu pierwszej kwarty w kolejnych tak różowo już nie było, a sprawy w swoje ręce już w drugiej kwarcie wziął Kyrie Irving, dla którego był to przecież debiut w playoffs. Irving zakończył mecz z 30 punktami na koncie, 20 oczek dołożył LeBron James. Najlepszym zawodnikiem Celtics był Isaiah Thomas, który zaliczył double-double złożone z 22 punktów oraz 10 asyst. Mecz numer dwa także w Cleveland, obie drużyny dostają teraz dzień wolnego i już we wtorek ponownie wybiegną na parkiet Quicken Loans Arena. A w czwartek seria przenosi się do bostońskiej TD Garden.

BOXSCORE | GALERIA

Kyrie Irving wciąż uwielbia grać na wielkiej scenie, a w drugiej kwarcie właśnie w taką wielką scenę zamienił halę w Cleveland. Miał 20 punktów w pierwszej połowie, trafił też cztery trójki w ciągu kilku minut drugiej połowy, kiedy Cavaliers odrobili 8-punktowe straty i wyszli na 9 punktów przewagi. Po przerwie LeBron miał kilka dobrych akcji, Irving trafiał kolejne wielkie rzuty i gospodarze już na początku trzeciej kwarty otworzyli 20-punktowe prowadzenie. Celtics walczyli, próbowali oddać, ale na niewiele było ich już stać. Zerwali się co prawda na run 14-0, ale w kilku kolejnych akcjach oddali to, co udało im się wywalczyć. Zabrakło chyba doświadczenia.

To nie jest jednak tak, że zagrali słaby mecz. W pierwszej kwarcie zdobyli 31 punktów, wygrali ją czterema punktami. Evan Turner był wtedy jeszcze tym dobrym Evan Turnerem. Początkowo przykrytym przez LeBrona Jamesa, ale po jego zejściu udało mu się kilka razy dobrze wejść w pomalowane. Kelly Olynyk miał urodziny, więc zdobył w pierwszej odsłonie dziesięć oczek. Sędziowie byli gdzieś w tle, gwizdali w obie strony, choć częściej w stronę gospodarzy – to jednak akurat nikogo nie powinno dziwić.

W najlepszym momencie Celtics prowadzili ośmioma punktami. Atak działał całkiem sprawnie, ustawienie z Isaiahem Thomasem i strzelcami wokół niego przynosiło efekty – nawet z Mozgovem na parkiecie, którego bardzo dobrze wyciągał przecież Olynyk. W pierwszej kwarcie drużyna Brada Stevensa bardzo dobrze opiekowała się piłką, wystrzegając się błędów i popełniając zaledwie jedną stratę. W obronie też nie było źle, bo Celtics pozwalali Cavaliers głównie na rzuty z dalszej odległości, grając naprawdę dobry defensywnie basket – tym bardziej, gdy LeBron odpoczywał, a na parkiecie byli James Jones czy Iman Shumpert.

Niestety, robienie spacingu musiało odbyć się kosztem centymetrów. Kelly Olynyk może i ma siedem stóp, ale Kelly Olynyk zebrał dwie piłki. Tristan Thompson zjadał więc Celtów pod ich koszami i to może być taki cichy x-faktor tej serii (tak samo jak i długie włosy Imana Shumperta, przez które Isaiah niezbyt dużo widzi), bo Cavs tylko w drugiej kwarcie spudłowali 13 rzutów, ale sześć razy ponawiali akcje. Tutaj Celtom brakuje nie tylko centymetrów, bo jest to także efekt takiej, a nie innej defensywy. 10 ofensywnych zbiórek oraz 14 punktów drugiej szansy do przerwy – to zrobiło mecz dla Cavaliers. Celtics w całym meczu mieli siedem tablic w ataku.

LeBron nie musiał się zbytnio wysilać. To zresztą znamienne, że wcale nie dominował, ale raz, że i tak miał spory wpływ na mecz, a dwa że na nic się to Celtom nie zdało. Ot, LeBron robił swoje. Celtics rzucili na niego sporo obrońców, ale trudno powiedzieć, kto poradził sobie najlepiej. Evan Turner od drugiej kwarty był już złym Evanem Turnerem. Skończyło się tym, że z nim na parkiecie Celtowie byli 18 punktów na minusie. To być może największy problem ofensywy Celtics i zadanie dla Brada Stevensa. W pierwszej kwarcie nie było tego widać aż tak bardzo, ale jeśli Evan Turner nie będzie efektywny i nie będzie kreował ataku dla pierwszej piątki to prędzej czy później (raczej prędzej) do tej pierwszej piątki wskoczy Isaiah Thomas.

Thomas w swoim debiucie w fazie play-off miał też pierwsze double-double w barwach Celtics. Zagrał niezły mecz, choć Iman Shumpert sprawił mu sporo problemów, a Timo Mozgov straszył zasięgiem w pomalowanym. Thomas trafił jednak tylko sześć z 14 rzutów na 22 punktów, ale osiem razy stawał na linii i miał też dziesięć asyst. O wiele bardziej martwi skuteczność, a raczej nieskuteczność Avery’ego Bradleya, który był tylko 3/10 z gry i 1/6 zza łuku. Uciułał ledwie siedem punktów. Bez jego punktów może być Celtom bardzo ciężko w tej serii, tym bardziej, że ani on, ani Marcus Smart (który miał całkiem udany pierwszy mecz w fazie play-off, zdobywając 10 oczek przy 4/6 z gry) nie są na razie odpowiedzią na Kyrie Irvinga.

Tak czy siak, to nie był wcale blow-out. Celtics zagrali naprawdę dobrze w obronie, pozwolili LeBronowi trafić tylko osiem z 18 rzutów na 20 punktów i wymusili pięć jego strat. Połowa z tych 18 rzutów to były rzuty z dalej niż z pomalowanego. Tyler Zeller kilka razy popisał się niezłą pomocą w defensywie, ale Tyler Zeller to jednak wciąż Tyler Zeller, a Kelly Olynyk to Kelly Olynyk. Nawet jeśli obaj mają siedem stóp. Celtics nie mają nikogo, kto mógłby postraszyć w paint – w przeciwieństwie do Mozgova (3 bloki), bez którego defensywa Cavaliers wygląda bardzo przeciętnie. Jeśli jednak Celtom uda się trochę bardziej zneutralizować Irvinga (bo taki JR Smith zdobył już tylko dziewięć punktów z dziewięciu rzutów, pudłując pięć z siedmiu trójek), a do tego poradzić sobie z sytuacją na tablicach (34-36 na korzyść Cavs w ostatecznym rozrachunku) to powinno być znacznie lepiej.

Kevin Love był groźny, miał double-double, ale daleko mu było do tego, co prezentowali LeBron czy przede wszystkim Kyrie. Celtics z kolei mieli sześciu zawodników z co najmniej 10 punktami, przez długą część meczu trafiali też na dobrym procencie, by ostatecznie skończyć na prawie 47-procentowej skuteczności. Brad Stevens, działaj. Kolejny mecz we wtorek – wyciągnąć wnioski i walczyć dalej, bo Cavaliers nie dominują.

#WeAreTheCeltics