Wielka wygrana w Kanadzie

Powiedzieć, że Brad Stevens jest geniuszem to jak nic nie powiedzieć. Ale warto o tym pamiętać, bo Brad Stevens naprawdę jest geniuszem, którego mogą Celtom zazdrościć pozostałe kluby NBA. O samej zagrywce będzie jeszcze okazja napisać więcej, natomiast teraz przedstawmy fakt: Celtics pokonują Toronto Raptors po rzucie Marcusa Smarta na jedną setną sekundy przed końcową syreną. Wygrywają tym samym siódmy z rzędu (!) drugi mecz z back-to-back, dzięki któremu wracają też na ósme miejsce w Konferencji Wschodniej z bilansem 35-42. Swoje mecze przegrali bowiem w sobotę zarówno Miami Heat (34-42), jak i Brooklyn Nets (35-41). To był więc naprawdę szczęśliwy wieczór dla bostońskich fanów.

BOXSCORE | GALERIA | TORRENT

A zaczęło się niezbyt dobrze, bo Celtics przegrali pierwszą kwartą 15-24 popełniając sporo błędów i rzucając na słabej skuteczności. Raptors już na początku drugiej kwarty otworzyli sobie ponad 10-punktowe prowadzenie, które to dopiero obudziło Celtów. Zdobyli oni wtedy 12 punktów z rzędu, doprowadzając do remisu, a Raptors wyraźnie zaczęli gubić się w ataku. Zwrócili się więc do DeMara DeRozana, który w pierwszej połowie uzbierał na koncie 17 ze swoich 38 punktów, wykorzystując choćby kilka mismatchów po switchach Isaiaha Thomasa. Ten jednak nadrabiał w ataku, a Celtics po słabej pierwszej kwarcie wrócili do bardzo dobrego dzielenia się piłką. 15 punktów w odsłonie numer jeden, 32 oraz 34 w kwartach numer dwa oraz trzy.

Raptors bardzo słabo rozpoczęli drugą połowę, pudłując pierwszych osiem rzutów z gry (punktów z gry nie zdobyli przez ponad sześć minut trzeciej kwarty), dzięki czemu Celtics wyszli na najwyższe w spotkaniu prowadzenie 62-49. Bardzo dobry okres gry mieli wtedy m.in. świetnie współpracujący Evan Turner oraz Tyler Zeller. I nawet spacing Celtów nie wyglądał tak źle z Jaredem Sullingerem na parkiecie:

Isaiah Thomas za chwilę będzie sam w pomalowanym i spokojnie wykończy akcję, nie będąc przez nikogo atakowanym. I choć Bostończycy taką grą prowadzili 11 punktami przed ostatnią odsłoną to jednak w tej dali się dogonić Raptors, a końcówka meczu to był pojedynek DeRozana z Turnerem. Gospodarze otworzyli bowiem ostatnią kwartę runem 9-1 aż do kolejnej bardzo dobrej akcji Stevensa, który to po czasie rozrysował zagrywkę na ścinającego pod kosz Jonasa Jerebko, a ten zakończył akcję potężnym wsadem.

I gdy wydawało się, że Celtowie zwycięstwo mają już w kieszeni – siedem kolejnych punktów Thomasa oraz wsad z faulem Brandona Bassa – to okazało się, że DeRozan oraz Lou Williams mają jeszcze coś do powiedzenia. Szansę na zwycięstwo w regulaminowym czasie gry miał Isaiah (nie wiedzieć czemu, przecież w dwóch poprzednich akcjach dzień ratował Turner), ale jego rzut nawet nie doleciał do obręczy. W dogrywce były emocje, ogromne. Kanadyjscy fani już witali się z gąską, kiedy Williams trafił trójkę, wyprowadzając ich drużynę na jeden punkt przewagi. Wcześniej wielką rzut zza łuku trafił też Marcus Smart.

Tak jak jednak Lou miał odpowiedź na Smarta, tak i Brad Stevens miał odpowiedź na Lou. Cztery sekundy do końca, jeden timeout wciąż do wykorzystania. Zagrywka złamana – piłka miała iść do Turnera, ale Raptors bardzo dobrze wybronili, a po switchu Turner miał na sobie DeRozana tyłem do kosza. Piłkę otrzymał więc Jared Sullinger, będący w tym momencie na szycie obwodu. Stevens wziął więc czas, co bardzo dobrze wyłapał jeden z sędziów. Sullinger wchodził bowiem pod kosz, ale jego rzut – oddany po gwizdku – nie znalazł drogi do kosza. Stevens rozpisał więc kolejną zagrywkę, na zegarze pozostało 2.6 sekund do końca i wtedy stało się to:

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. 14 zmian prowadzenia i 11 remisów. Wyrównany mecz, szczególnie w samej końcówce. Wielkie brawa dla Evana Turnera oraz DeMara DeRozana za bardzo fajny pojedynek. Turner co zyskał w ataku to oddał w obronie. Ale i tak zaliczył kolejne double-double z 18 punktami oraz 10 asystami na koncie, będąc po prostu jednym z lepszych Celtów na parkiecie – z nim na boisku byli o 12 oczek lepsi od przeciwnika.
  2. Sześciu bostońskich zawodników z co najmniej 11 punktami na koncie. Najwięcej miał Isaiah Thomas, który tym razem na niezłej skuteczności z gry (10/18) zdobył 25 punktów, dokładając do tego cztery asysty. Thomas popełnił też jednak cztery straty (tyle samo co Turner), a do tego zamiast game-winnera rzucił air-balla. Na całe szczęście potem odkupił nieco ten rzut, bo choć ta decydująca rozgrywka była rozpisana na niego to on sam mówił po meczu, że podawał do Smarta. Asysty mu jednak nie zaliczono. Podawał czy nie – piłka się w rękach Smarta znalazła, a Celtics wygrali drugi mecz z dogrywką w tym sezonie.
  3. Solidny mecz Marcusa Smarta. Tu nie chodzi nawet o tego game-winnera, ale o całokształt, bo przecież Smart kilkadziesiąt sekund wcześniej rzucił też wielką trójkę z lewego rogu, pokazując tym samym wielkie jaja. Nie bał się, rzucił, trafił. Oczywiście spadłaby na niego wielka fala krytyki, gdyby nie trafił, ale… trafił, dlatego trzeba go tak samo mocno pochwalić. 15 punktów, 6/9 FG, 4 zbiórki, 4 asysty, 2 przechwyty i blok.
  4. Bardzo efektywny mecz Tylera Zellera. Zeller spędził na parkiecie ledwie 25 minut, a mimo to wykręcił 20 punktów, 9 zbiórek oraz 3 asysty. Jego współpraca z Evanem Turnerem wygląda znakomicie. Mam gdzieś w zanadrzu pozapisywane różne akcje Zellera (przecież kilka meczów temu przeszkolił wręcz Hibberta), z których niedługo powstanie mała analiza gry podkoszowego, który zalicza najlepszy sezon w karierze i jest chyba nawet lepszy, niż mogliśmy się spodziewać. Tymczasem Jared Sullinger dostał 12 minut, w czasie których nie zdobył co prawda punktu, ale zebrał siedem piłek i miał dwa przechwyty.
  5. Niesamowicie ważne zwycięstwo. Przegrana w przypadku przegranych Heat oraz Nets może nie bolałaby aż tak bardzo, ale bardzo bolałaby stracona szansa na odrobienie strat. Tym większa radość, że Celtowie – przed którymi teraz w końcu kilka dni przerwy – wykorzystali szansę i w dramatycznych okolicznościach wygrali, nadrabiając dystans do największych rywali w walce o fazę play-off. Nie wiadomo, czy w niej zagrają, ale po tym meczu jedno wiadomo na pewno – Brad Stevens to geniusz.