Wallace wciąż pomaga Celtom

Gerald Wallace to być może zapomniany już przez wielu zawodnik Boston, który w zdecydowanej większości spotkań jest gdzieś tam na końcu ławki. Jest i jest zadowolony, bo dostaje przecież za to ponad $10 milionów dolarów, co czyni go najlepiej zarabiającym zawodnikiem w drużynie. Głównie dlatego większość wręcz wymagała od niego, aby nie marudził. I co by nie mówić, w tym sezonie nie słyszymy ani jednego złego słowa. Wręcz przeciwnie – słyszymy bardzo dużo dobrych, a czasami też i gorzkich słów, ale słyszymy też bardzo dużo – tutaj już przede wszystkim dobrych – słów o nim samym. Wallace pogodził się bowiem z rolą weterana i z tej roli wywiązuje się w tym sezonie po prostu znakomicie.

Przychodzą takie mecze jak ten ostatni, przeciwko Charlotte, gdzie zresztą Wallace odnosił największe sukcesy w swojej karierze, będąc nawet wybieranym do All-Star Game jeszcze w barwach Bobcats. Przychodzą takie mecze i widzimy wtedy, że ten zapomniany gość na końcu ławki wciąż sporo jeszcze potrafi i wciąż może mieć pozytywny wpływ na grę zespołu – nawet jeśli nie trafia czterech rzutów wolnych. Zamiast tego robi jednak wiele dobrego w obronie, jest aktywny na tablicach, a do tego wsadza z góry jak znów mielibyśmy 2010 rok.

4 punkty, 5 zbiórek, asysta i 2 przechwyty. To nie są imponujące statystyki. Wallace zagrał jednak na tyle dobrze, że zasłużył sobie na takie małe highlights. Tym bardziej, że z nim na parkiecie drużyna była o 10 punktów lepsza od Hornets, a w drugiej kwarcie odegrał niemałą rolę, kiedy to Celtics wychodzili na prowadzenie – to w najwyższym momencie wyniosło aż 22 punkty, a ostatecznie zostało zmniejszone do 12 oczek. I choć Avery Bradley zdobył 30 punktów, a Marcus Smart był Mr. Do-It-All to jednak nie można nie docenić wkładu Wallace’a.

Nie można też nie docenić tego wszystkiego, co Wallace robi za kulisami. Jest najbardziej doświadczonym zawodnikiem w drużynie, zna też smak playofs – służy więc swoją radą młodszym kolegom, jest jednym z „głosów” w szatni i kimś, kogo inni chcą słuchać. Do tego jest zawsze gotowy, czego najlepszym przykładem będzie choćby fakt, że w ośmiu z poprzednich 11 meczów Celtics po prostu nie wystąpił, choć był zdolny do gry. Gdy jednak zostanie wezwany przez Stevensa to ten może być pewny, że otrzyma solidne minuty od 32-latka.

Przeciwko Hornets grał na tyle dobrze i na tyle zalazł za skórę Geraldowi Hendersonowi, że ten w pewnym momencie po prostu nie wytrzymał i niesportowo sfaulował Wallace’a, kiedy ten grał tyłem do kosza. To najlepszy przykład tego jak małymi rzeczami można doprowadzić przeciwnika do frustracji. Jeszcze nie tak dawno Stevens w ten sposób wypowiadał się o swoim zawodniku:

„To, co lubi się w Geraldzie to to, że niezależnie od tego, czy gra dużo, czy gra mało to zawsze jest taki sam. Przez cały sezon jest bardzo równy. Przez cały sezon ma bardzo pozytywne podejście do naszych zawodników. Widzę to spojrzenie na jego twarzy, kiedy jeden z młodszych zawodników coś robi – wygląda wtedy jak trener. Wygląda na wkurzonego i trzeba wręcz podejść do niego i powiedzieć, aby nie odsłaniał swoich kart. Świetnie jest jednak mieć go w pobliżu. Potrzeba mieć kogoś takiego. Potrzeba kogoś, kto podejdzie i powie, że to ważny moment, że on już to przeżył, że on wie jak o jest i że trzeba zagrać trochę lepiej. Z wszystkiego potrafi wyciągnąć pozytywy.”

Tego typu podejście sprawiło, że coraz mniej jest osób, które narzekają na jego wielki kontrakt. Trudno też winić za to samego zawodnika, który podpisał przecież najlepszą dla siebie możliwą ofertę, stając się wtedy niejako tzw. trade chip, czyli po prostu elementem ówczesnych władz Nets, który mógłby zostać wykorzystany przy ewentualnych wymianach (co zresztą miało miejsce). Każdy członek Celtics powie jednak, że Wallace to w tym sezonie bardzo ważne ogniwo zespołu, nie tylko poza parkietem, ale też na parkiecie – tym bardziej teraz, kiedy Celtom potrzebna jest dobra gra od w zasadzie wszystkich graczy w kontekście walki o fazę play-off.