Nieudany comeback w Los Angeles

Brad Stevens określił ten mecz bardzo dobrze już w trzeciej kwarcie, podczas jednego z timeoutów – nikt nie był w pełni zaangażowany w to spotkanie. Być może to wczesna pora rozgrywania meczu, a być może to obawy przed wytransferowaniem przez najbardziej szalonego menedżera w lidze. Ten brak zaangażowania trwał aż do czwartej kwarty, w którym to Celtics przypuścili szalony zryw. Zryw ostatecznie nieudany, choć w jego trakcie było sporo naprawdę dobrej i przede wszystkim skutecznej gry. Koniec końców nie udało się jednak przerwać trwającej już trzeci sezon serii porażek z drużynami z Zachodu na wyjeździe. Nie udało się też zatrzymać ani Blake’a Griffina, ani tym bardziej DeAndre Jordana.

BOXSCORE | GALERIA

Jeśli rzucasz nie skuteczności niewiele lepszej niż 20 procent, a grasz na wyjeździe z zespołem z Konferencji Zachodniej to nie masz co myśleć o zwycięstwie. Celtowie spudłowali osiem z pierwszych dziewięciu rzutów, niejako dając nam podgląd na to, jak ten mecz będzie dalej wyglądał. Clippers co prawda lepiej nie rzucali, bo po 12 minutach prowadzili tylko sześcioma punktami, ale już na przerwę schodzili z 10-punktową przewagą. Nieźle spisywał się Jared Sullinger, mocno zachęcany przez gospodarzy do oddawania rzutów z dystansu. Tymczasem DeAndre Jordan masakrował (10 punktów, 6 zbiórek, 4 bloki), dotychczas nieźle spisującego się w defensywie Tylera Zellera, który jednak na Wschodzie z takimi bestiami mierzy się znacznie rzadziej.

37 punktów w pierwszej połowie, innego początku niż dwie straty (błąd 24 sekund oraz błąd połowy) w połowie numer dwa być więc nie mogło. Niestety, nie przestały pojawiać się proste błędy, nawet po zwykłych przekazaniach piłki z ręki do ręki. W końcu, prowadzenie Clippers przekroczyło 20 oczek, a świetne zawody w trzeciej kwarcie rozgrywał Blake Griffin, natomiast nad koszami wciąż dominował DeAndre 3000. Clippers prowadzili już 71-48, ale od tego momentu Celtowie wzięli się do roboty – szczególnie w obronie, gdzie zaczęli bronić znacznie agresywniej W ataku za to najpierw Brandon Bass zdobył siedem kolejnych punktów na koniec trzeciej odsłony, a potem dobry okres gry mieli Kelly Olynyk oraz Marcus Smart. Dopiero jednak kilka szalonych akcji Marcusa Thorntona sprawiło, że goście doszli Clippers na ledwie trzy punkty, notując run 40-20. Nic dziwnego, bostońska ekipa trafiła dziesięć z pierwszych 11 rzutów w ostatniej kwarcie. Taktyka hack-a-DeAndre nie zdała jednak rezultatu (choć Jordan popisał się jednym bardzo ładnej urody air-ballem), bo Doc swojego centra z parkietu ściągnął, a gospodarze ostatecznie dociągnęli wygraną do końca. 93-102.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Debiut Tayshauna Prince’a. Debiut dość cichutki, Prince oddał tylko dwa rzuty, a punktów zdobył dwa – na kilka sekund przed końcem spotkania. Na parkiecie spędził 19 minut. Co by nie mówić, był częścią dobrego występu bostońskiej ławki rezerwowych, która zdobyła 69 punktów. Każdy rezerwowy był na plusie, podczas gdy każdy starter na minusie. Zawodnicy, którzy rozpoczęli mecz od pierwszej minuty trafili łącznie tylko dziesięć z 38 oddanych rzutów (26.3 procent skuteczności, ogółem C’s trafili niewiele ponad 39 procent swoich rzutów – głównie dzięki rezerwowym właśnie).
  2. Niezły mecz Brandona Bassa. Weteran znów był najlepiej punktującym Celtem (17 oczek). Taką grą Bass przestanie być zawodnikiem Celtics prędzej niż później. Brian Scalabrine w przypływie emocji (można się tylko domyślać, jak wielkie to były emocje) powiedział nawet, że Bass wygrałby pojedynek jeden-na-jednego z każdym zawodnikiem NBA. No cóż, Scalabrine trochę chyba popłynął, ale trzeba przyznać, że Brandon wygląda ostatnio naprawdę dobrze, z czego na pewno zadowolony może być Danny Ainge.
  3. Solidne spotkanie Kelly Olynyka. Znów w opasce, ale nie tej kapitańskiej. Miał najlepszy w drużynie wskaźnik „+/-„, z nim na parkiecie Celtowie byli o 13 punktów lepsi od rywali. Zdobył 11 punktów, miał też siedem zbiórek oraz trzy przechwyty. 15 oczek z ławki dołożył za to Marcus Thornton.
  4. Dobrą pracę nóg Marcusa Smarta przy rzutach zza łuku. Forma oddawania tego rzutu jest coraz lepsza i widać naprawdę spory progres, co zresztą potwierdzają statystyki. To jednak widać gołym okiem – Smart w zdecydowanej większości podejmuje dobre decyzje, jest pewny swojego rzutu i cały czas oddaje go w ten sam sposób, co przynosi efekty. Przeciwko Clippers trafił cztery z siedmiu rzutów zza łuku, zdobywając ogółem 14 punktów i rozdając 7 asyst. Smart coraz bardziej wygląda jak prawowity rozgrywający NBA.
  5. Nieudane rozpoczęcie 6-meczowego tripu. Celtom nie udało się przerwać tej nieszczęsnej serii, która ciągnie się już tak długo, że w ostatnim meczu, jaki Celtowie wygrali w hali zespołu z Konferencji Wschodniej, w składzie był jeszcze ktoś taki jak Fab Melo. W kolejnych dniach łatwo też nie będzie.