Hornets z tarczą w Bostonie

Fatalna gra w pierwszej połowie i nieudana pogoń w drugiej – tak w wielkim skrócie można opisać poniedziałkowe spotkanie Boston Celtics z Charlotte Hornets, które gospodarze przegrali ostatecznie 95-104. Szerszenie do zwycięstwa poprowadził świetny Kemba Walker, zdobywca 33 punktów, ale w pierwszej połowie Celtów żądlił przede wszystkim Cody Zeller, który wyraźnie wygrał pojedynek z bratem Tylerem. Bostoński podkoszowy zaliczył zresztą jeden z gorszych występów w tym sezonie. Najlepszy występ w karierze zaliczył za to James Young, który dzięki kontuzjom Marcusa Thorntona oraz Jameera Nelsona w końcu był na liście aktywnych i otrzymał od Brada Stevensa aż 18 minut gry.

BOXSCORE | GALERIA | TORRENT

Niewiele ponad pięć minut gry wystarczyło, aby Charlotte Hornets grający bez swojej największej gwiazdy w osobie Ala Jeffersona wypracowali sobie ponad dziesięć punktów przewagi i uzyskali prowadzenie, którego nie oddali już do końca meczu. Powód był bardzo prosty: słaba gra Celtów po obu stronach parkietu. W ataku rzuty nie wpadały, w obronie pozwalali rywalom na za dużo – Szerszenie w zasadzie co chwila bardzo łatwo znajdowały sobie miejsce w pomalowanym. Celtowie z kolei trafili zaledwie siedem z 23 oddanych rzutów w pierwszych 12 minutach, co niejako ustawiło mecz, bo taką skuteczność utrzymali prawie do końca.

Prawie, bo w czwartej kwarcie Phil Pressey ze swoją obroną dał sygnał do ataku, a James Young w pełni wykorzystał swoją szansę, trafiając trzy trójki i walnie przyczyniając się do zmniejszenia strat. Te w pewnym momencie wynosiły już tylko sześć oczek, mimo że jeszcze w trzeciej odsłonie Hornets prowadzili 21 punktami. Duża była w tym zasługa Presseya, ale też przede wszystkim zdecydowanie lepszej obrony Celtics. W decydujących momentach lepsi okazali się być jednak goście z Charlotte, którzy wiedzą jak mecze domykać. Na koniec nieźle spisał się jeszcze Jared Sullinger, ale to nie wystarczyło i C’s przegrali po raz 21. w tym sezonie.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. 18 minut Jamesa Younga. I co by nie mówić, młodziak wykorzystał je naprawdę dobrze. Najlepsze w karierze 13 punktów, pięć trafionych rzutów, w tym trzy na cztery zza łuku. W obronie nie było też wcale tak źle, warto zwrócić uwagę, że Young zdołał nawet wymusić jeden faul w ofensywie. Oby tak dalej, trzymamy kciuki za kolejne mecze – bo tak ładnego rzutu w Bostonie już dawno nie widziano.
  2. Szóste zwycięstwo Cody’ego Zellera. Oczywiście w pojedynkach z Tylerem. Niestety, ta seria trwa i na razie nic nie wskazuje, by miała zostać przerwana. Celtics przegrali drugie w tym sezonie spotkanie z Hornets, tym razem u siebie i tym razem bez Ala Jeffersona. A sam Cody zaliczył najlepsze w rozgrywkach 20 punktów na 100-procentowej skuteczności (8/8 z gry, 4/4 z linii), dokładając do tego siedem zbiórek. W zbiórkach Celtics zostali zresztą zmiażdżeni 48-33.
  3. Phil Pressey jako x-factor. Dziwnie to brzmi, ale tak rzeczywiście było. To zaciekła obrona Presseya (a potem także Smarta) spowodowała, że Celtowie jeszcze do tego meczu wrócili. Z drugoroczniakiem na parkiecie Bostończycy byli o jedenaście punktów lepsi od rywali, co było najlepszym wynikiem w drużynie. Sam Pressey statystykami nie zachwycił, bo zdobył 6 punktów (3/9 FG) oraz trzy zbiórki, dwie asysty i dwa przechwyty. Jego wpływ na grę Celtics sięgał jednak daleko poza cyferki. I tak przy okazji: bardzo fajny mecz rozegrał Jae Crowder, który podobnie jak Young zdobył 13 punktów, dokładając też pięć zebranych piłek i dwie asysty.
  4. Dobry występ Jareda Sullingera. Po dołku nie ma już śladu, choć to chyba jest jakaś prawidłowość, że jak Jared zagra dobrze to Tyler zagra źle. Sullinger zaliczył dobry mecz, notując 22 punkty, 8 zbiórek i najlepsze w karierze 4 bloki, jednak gdy był na parkiecie to Celtics byli o 13 punktów gorsi od Hornets. Zresztą, cała pierwsza piątka – wśród których tylko Sullinger właśnie przekroczył granicę 10 punktów – miała ujemny wskaźnik „+/-” i po raz kolejny w tym sezonie to rezerwowi (55) zdobyli więcej punktów niż starterzy (40).
  5. Koszmarne spotkanie Jeffa Greena. Kto by się spodziewał, że to Green najwięcej straci na odejściu Rajona Rondo. Na dzień przed transferem zacząłem pisać artykuł, w którym zastanawiałem się, czy te przedsezonowe zapowiedzi Greena o byciu all-starem mogą być prawdą. Teraz nie ma już chyba wątpliwości. Green nigdy all-starem nie będzie. W mecz wszedł dobrze, zdobył pierwsze sześć punktów dla drużyny. Nie zgadniecie, ile zdobył potem. Jeden. Spudłował dziesięć z 13 oddanych rzutów (nie on jeden rzucał na słabej skuteczności, wszak tylko dzięki ostatniej kwarcie, w której Celtowie zdobyli 35 oczek wyniosła ona koniec końców 39.6 procent), zebrał tylko jedną piłkę i nie zanotował ani jednej asysty. A wszystko to w 26 minut gry, bo w międzyczasie doznał jeszcze jakiegoś lekkiego urazu. Był najgorszym zawodnikiem na parkiecie, z którym Celtowie byli o 18 punktów gorsi od rywali.