Jak rezerwowi mecz prawie wygrali

50 lat – tyle czasu minęło odkąd bostońska ławka ostatni raz rzuciła tyle punktów, co rezerwowi Celtics w poniedziałek. Drugi garnitur bostońskiego zespołu nie tylko najpierw odrobił 23-punktową stratę, ale też następnie doprowadził do dogrywki i prawie wyszarpał niespodziewane zwycięstwo nad wyżej notowanym przeciwnikiem. Prawie, bo to Washington Wizards koniec końców tryumfowali. Nie zmienia to jednak faktu, że Celtics po raz kolejny w tym sezonie stworzyli niesamowite widowisko i jeśli którąś z przegranych chce się postrzegać jako „moralne zwycięstwo” to będzie to właśnie mecz przeciwko Wizards, przegrany przecież po dwóch dogrywkach i wielkich emocjach w ostatnich minutach.

Przypomnijmy, że Celtowie przegrywali w tym spotkaniu różnicą nawet 23 oczek. Czwarta kwarta rozpoczynała się od wyniku 76-92, czyli przy 16 punktach przewagi gospodarzy. Piątka rezerwowych złożona z Evana Turnera, Marcusa Smarta, Marcusa Thorntona, Brandona Bassa i Kelly Olynyka sprawiła jednak, że Celtics jeszcze do tego meczu wrócili, jeszcze w czwartej kwarcie wyszli na prowadzenie, a w dogrywkach wygrywali na pewnych etapach nawet siedmioma punktami. I wszystko to z rezerwami na parkiecie – Rajon Rondo nawet nie powąchał parkietu w czwartej kwarcie, tak samo zresztą jak i dogrywkach. I dobrze, bo to rezerwowi zniwelowali straty i to rezerwowi zasługiwali na to, aby o zwycięstwo powalczyć. Tym bardziej szkoda, że się nie udało.

Końcowy wynik oczywiście nie umniejsza zasług wyżej wymienionej piątki. Brad Stevens dał im szansę, a ci tę szansę wykorzystali w stu procentach i od momentu rozpoczęcia pierwszej kwarty do zakończenia meczu to właśnie drugi garnitur spędził na parkiecie większość czasu. Dopiero szósty faul Kelly Olynyka spowodował, że na parkiet wybiegł Avery Bradley. Nie ma się co dziwić – Celtics w czwartej kwarcie spisali się najlepiej, jak mogli. Bardzo dobra obrona w połączeniu ze zbilansowanym atakiem prowadzonym przez Evana Turnera spowodowała, że do wyłonienia zwycięzcy potrzeba było dodatkowych minut. No, w zasadzie spowodowała to niesamowita trójka Turnera na setne sekund przed końcową syreną, ale nie zapominajmy, że to także trójka Turnera kilka minut wcześniej dała Celtom prowadzenie, na które pracowali w zasadzie  całą czwartą odsłonę.

Dość powiedzieć, że ta wyżej wymieniona piątka miała NetRtg (różnica między ratingiem ofensywnym a defensywnym, czyli różnica między punktami zdobytymi i straconymi na 100 posiadań) wynoszący… 81.9 punktów! Oznacza to, że w przeliczeniu na sto posiadań piątka ta była lepsza o prawie 82 punkty od swoich rywali. Jeśli to rozłożymy to okaże się, że ofensywny rating wyniósł 144.8 zdobytych punktów na 100 posiadań, a ten defensywy wyniósł 63 straconych punktów na 100 posiadań. Są to niesamowite statystyki i chyba głównie dlatego coach Brad Stevens tak długo trzymał ich na parkiecie. Przy czym warto zaznaczyć, że wcześniej ta piątka spędziła na parkiecie razem zaledwie… siedem minut.

Trudno wyróżnić pojedynczych zawodników, bo tak naprawdę wszyscy odegrali znaczącą rolę w tym comebacku, choć na koniec okaże się, że nie wszyscy byli też idealnie. Evan Turner trafił jeden z większych rzutów w swojej karierze, doprowadzając do pierwszej dogrywki, ale byłby jeszcze większym bohaterem, gdyby trafił też ostatni w meczu rzut. Nie udało się. Marcus Smart był jednym z głównych motorów napędowych pościgu, rozgrywając najlepsze w karierze spotkań. I jemu zdarzyło się jednak kilka razy podpalić, zagrać tzw. hero-ball i odpalić rzut przez ręce po kilku sekundach od rozpoczęcia akcji. To jednak jego obrona była w tym wszystkim kluczowa.

Po meczu podkreślali to m.in. Olynyk, Stevens czy Turner, ale o tym, że Smart ma ogromny wpływ na grę właśnie poprzez swoją defensywę wiedzieliśmy nie od dziś. W czwartej kwarcie zdołał on wymusić faule w ofensywie na Andre Millerze oraz na Johnie Wallu. Szczególnie faul wymuszony na tym drugim zawodniku wyglądał efektownie, bo Smart popisał się świetną pracą nóg i można powiedzieć, że sam Wall (z ang. ściana) trafił na swego rodzaju ścianę. Warto przy okazji wspomnieć, że w kolejnej akcji zza łuku trafił Turner i Celtics objęli pierwsze prowadzenie od czasu końcówki pierwszej kwarty.

[gfycat data_id=”AcclaimedFlusteredBernesemountaindog” data_autoplay=false data_controls=false]

Smart popisał się także efektywną grą w ataku. W poprzednich meczach po powrocie wyglądał na zardzewiałego, nawet grając dla Maine Red Claws w D-League. Tymczasem przeciwko Wizards zanotował najlepsze w karierze 23 punkty, trafiając połowę z 14 oddanych rzutów oraz cztery trójki. Dodał do tego także pięć asyst i cztery zbiórki, wnosząc sporo charakteru i woli walki, czego najlepszym przykładem są tego typu akcje:

[gfycat data_id=”QuerulousTepidAxisdeer” data_autoplay=false data_controls=false]

Mnóstwo dobrego zrobił także Kelly Olynyk, świetnie spisujący się w obronie. Jego linijka statystyczna robi naprawdę sporo wrażenie, albowiem Kanadyjczyk zapisał na koncie 19 punktów, 11 zbiórek, 4 przechwyty, 3 asysty i blok. To z nim na parkiecie Celtics byli lepsi od Wizards o 20 punktów, co było najlepszym wynikiem w drużynie. Olynyk koniec końców został wyfaulowany i musiał przedwcześnie zejść z parkietu (choć parę fauli było mocno wątpliwych), jednak dał Celtom nie tylko fajne statystyki, ale też sporo małych rzeczy, jak na przykład świetne zbiórki w ofensywnie, dzięki czemu Bostończycy mogli swe akcje ponawiać:

[gfycat data_id=”UnrealisticFelineAphid” data_autoplay=false data_controls=false]

Tego typu zagrania to rzeczy małe, ale bardzo ważne. Olynyk nie bał się także oddać rzutu na remis, który ostatecznie jednak drogi do kosza nie znalazł, ale to pokazuje, że miał wiele odwagi, by w takim momencie wziąć ten ciężar na siebie. Nie udało się, ale można powiedzieć, że w dogrywce swoje winy – choćby właśnie takimi zbiórkami – odkupił. Kolejny raz definicję solidności pokazał Brandon Bass, który wcześniej miał trochę problemów, ale od początku czwartej kwarty zapewnił naprawdę ogromne wsparcie. Także Evan Turner rozegrał bardzo dobre spotkanie, które okrasił 18 punktami, 8 zbiórkami i 6 asystami.

Od czasu rozpoczęcia czwartej kwarty do końca spotkania (12 minut czwartej kwarty oraz 10 minut z dwóch dogrywek, czyli razem 22 minuty gry) tak prezentują się statystyki czwórki zawodników:

  • Evan Turner: 12 punktów (5/9 FG, 2/2 3PT), 5 zbiórek, 5 asyst, +15, gdy był na parkiecie, 22 minuty gry
  • Marcus Smart: 15 punktów (6/11 FG, 3/5 3PT), 4 zbiórki, +13, 21:47 minut gry
  • Brandon Bass: 12 punktów (5/9 FG), 7 zbiórek, 2 przechwyty, blok, +11, 20:55 minut gry
  • Kelly Olynyk: 8 punktów, 7 zbiórek, +23, 19:49 minut gry

Dla większości z nich takie cyferki to najczęściej efekt rozgrywania całego meczu, a nie czwartej kwarty – mogłoby się wydawać – przegranego spotkania. Tym większa dla nich pochwała. Taki Turner spędził na parkiecie każdą możliwą sekundę od początku ostatniej odsłony (może i dlatego to nie on powinien oddawać ostatniego rzutu?). Łącznie, bostońscy rezerwowi zdobyli aż 82 punkty oraz zebrali z tablic 30 piłek. Rezerwowi Wizards? 27 oczek, 11 zbiórek. Ostatecznie Celtics zdobyli aż 132 punkty, co jest ich najlepszym wynikiem od… szóstego meczu finałów z 2008 roku. W sezonie regularnym tak wielu punktów nie zdobyli od 10 lat.

Wizards tych punktów zdobyli jednak 133, czyli o jeden więcej. Czegoś więc zabrakło – czy można mieć jednak pretensje do rezerwowych? Z jednej strony, to oni sprawili, że Celtics się w tym meczu jeszcze w ogóle liczyli. Z drugiej strony, znów zabrakło kogoś, kto mógłby mecz domknąć – w obu dogrywkach Wizards mieli przecież już siedem punktów straty. Tak czy siak, tym meczem Celtowie udowodnili, że wolą walki – od której wszystko się zaczyna – mogą dorównać każdemu. Oczywiście, samą wolą walki meczów się nie wygrywa, ale taki mecz raczej nie podetnie im skrzydeł, lecz właśnie te skrzydła doda. Miejmy nadzieję, że nie był to jednorazowy taki wyskok bostońskiego drugiego garnituru, który pokazał tym samym, że potrafi być składem naprawdę efektywnym.