Tyler Zeller zagrał w piątek jak all-star. Idealnie kreowany przez Rajona Rondo zdobył najwięcej w karierze 24 punkty na prawie perfekcyjnej skuteczności, dokładając też 14 zbiórek, a Celtics wreszcie od początku do końca kontrolowali przebieg spotkania, grając naprawdę dobry basket i wygrywając ostatecznie 17 oczkami. Mecz na lekkie przełamanie zagrał wspomniany już Rondo, który był o dwie zbiórki od triple-double. Rozgrywający świetnie prowadził bostońską ofensywę, dzięki czemu Celtowie prowadzili nawet 20 oczkami, by koniec końców wygrać 113-96. Dla Bostończyków to drugie z rzędu zwycięstwo i na tę chwilę legitymują się bilansem 6-11. Kolejne spotkania to tzw. home-to-home z Wizards.
Celtowie dobrze w ten mecz weszli i chyba po raz pierwszy w tym sezonie udało im się utrzymać taką grę do końca. Dość powiedzieć, że Lakers prowadzili tylko raz, a to dzięki temu, że zdobyli pierwsze w meczu punkty. Nieźle wyglądała obrona Kobe Bryanta, z którym początkowo radził sobie Avery Bradley (7/18 FG, 2/5 3PT, 16 pkt), by po chwili jego krycie przejął Jeff Green (8/10 FG, 19 pkt, 4 zb, 7 strat). Celtics grali naprawdę solidnie po obu stronach parkietu, podczas gdy goście już od samego początku popełniali sporo błędów. Od samego początku dobrze wyglądał z kolei Rajon Rondo (6/17 FG, 0/3 3PT, 12 pkt, 8 zb, 16 ast), nadający bardzo szybkie tempo grze Celtów. I już w pierwszej kwarcie można było zobaczyć, że to będzie naprawdę dobry mecz Tylera Zellera (10/11 FG, 4/4 FT, 24 pkt, 14 zb), którego Rondo bardzo dobrze kreował. Na tyle dobrze, że w pewnym momencie pierwszej odsłony Celtowie prowadzili 27-11.
Potem przyszedł mały przestój – Lakers zaczęli grać strefą. Efekt? Dwie kolejne akcje kończyły się stratami Celtics. Dziwne więc, że mimo tego Lakers ze strefy zrezygnowali i więcej jej nie widzieliśmy. Ostatecznie po 12 minutach to gospodarze mieli 10 punktów przewagi i ponad 60 procent skuteczności. Początek drugiej kwarty tak dobry już nie był, szczególnie w obronie, gdzie goście znajdywali coraz więcej łatwych punktów. Nie kleił się też atak, bo na parkiecie nie było Rondo – występowi 28-latka przyjrzymy się jednak bliżej nieco później, bo można ten występ za takie małe przełamanie uznać. Dopiero po jego powrocie bostońska ekipa zareagowała nieco lepiej, choć końcówka kwarty należała do Jeremy’ego Lina i do przerwy było 53-48.
Trzecia kwarta to historia podobna do tej z pierwszych minut, czyli skuteczny atak i znów ponad 10 punktów przewagi. W tym okresie świetnie spisywał się przede wszystkim Jared Sullinger (5/9 FG, 2/3 3PT, 17 pkt, 13 zb, 2 ast, 2 stl) ze świetną skutecznością zza łuku, ale słowa uznania za dobre kreowanie ataku znów należą się Rondo, który w trzeciej odsłonie rozdał sześć asyst i przyczynił się do zdobycia 14 z 33 punktów, jakie Celtics zdobyli po przerwie. Do domknięcia meczu przyczynił się fakt, że Lakers już po pięciu minutach ostatniej kwarty byli ponad limitem fauli. Dodatkowo, gospodarze nie zaliczyli ani jednego słabszego momentu, zdobywając w międzyczasie 13 punktów bez odpowiedzi przeciwnika, dzięki czemu spokojnie odskoczyli rywalom i zapewnili sobie zwycięstwo już na kilka minut przed ostatnią syreną. No i zapewnili też taką bezcenną minę Bryanta.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Lakers w Bostonie. Zawsze jest dobrze obejrzeć kolejną odsłonę tej rywalizacji, nawet pomimo miejsc, w jakich oba kluby się obecnie znajdują. A pomyśleć, że parę miesięcy temu minęły dopiero cztery lata odkąd oglądaliśmy oba zespoły w finałach. Czas leci nieubłaganie.
- Dobrą grę Celtów, od początku do końca. Takich meczów jak ten nie było w tym sezonie za wiele, więc trzeba się cieszyć, że mecz z Lakers takim się właśnie okazał. Oczywiście, w tym momencie ekipa z Los Angeles jest drużyną słabą, a ich defensywa jest chyba nie tylko najsłabszą w lidze, ale jedną z najsłabszych w całej historii NBA. Niemniej jednak, bardzo dobrze, że nie powtórzyła się sytuacja ze spotkania z Detroit, gdzie mieliśmy emocje do samego końca. Tym razem Celtics domknęli mecz już na kilka minut przed końcem. To także Bostończycy wygrali walkę na tablicach (54-38), będąc też drużyną znacznie skuteczniejszą, nie wspominając o tym, że Celtowie rozdali ponad dwa razy więcej asyst (29) niż Lakers (14), a sam Rondo miał ich 16.
- Prawdopodobnie najlepszy mecz w karierze Zellera. Tyler trafił 10 z 11 rzutów, w tym także dwa rzuty z półdystansu. Świetnie współpracował z Rondo, dobrze walczył na tablicach, ale był też solidny w obronie. Zeller po raz kolejny rozpoczął mecz w pierwszej piątce, znów dostał ponad pół godziny gry i odpłacił się bardzo dobrą postawą. Oby tylko tak dalej.
- Dwa przestrzelone wsady Avery Bradleya. Pierwszy po super ścięciu i świetnym podaniu Rondo, drugi sam na sam z koszem. Ten drugi to już w ogóle było coś okropnego, ni to wsad, ni to layup, aż w końcu koszmarne pudło z tego wyszło (byłyby to kolejne dwa punkty do statystyk szybkiego ataku, choć nawet bez tego Celtowie pokonali w tym elemencie przeciwników aż 27 do 9). Ale koniec końców Avery ma za sobą niezły mecz, tak samo zresztą jak i Jeff Green. Dość powiedzieć, że cała pierwsza piątka Celtów miała 12 lub więcej punktów, a trzech zawodników zanotowało double-doubles.
- Dobry mecz Rajona Rondo. O tym będzie więcej, bo warto o tym napisać (przecież Celtics z Rondo na parkiecie byli aż o 40 punktów lepsi od Lakers!), dlatego stay tuned. Teraz powiem tylko, że jedyne, czego zabrakło to skuteczności. Ale ta powinna przyjść z czasem. Kolejny mecz w niedzielę, do Bostonu przyjadą Wizards z Gortatem i Pierce’em. A w poniedziałek to Celtics pojadą do Waszyngtonu.