Atlanta to chyba jakieś miejsce-fatum dla Celtics. W ostatnich sezonach prawie każdy mecz to przegrana mimo ogromnego prowadzenia. Nie inaczej było we wtorkowy wieczór – Celtowie grali fenomenalną koszykówkę w pierwszej połowie (najlepszej w tym sezonie), prowadzili nawet 23 punktami, by w pewnym momencie przegrywać dziewięcioma i ostatecznie dać się pokonać 105-109. Historia lubi się powtarzać. Niestety, to już kolejny taki mecz w tym sezonie i to powoduje, że czas najwyższy postawić sobie pytanie: co jest nie tak? Co dzieje się z zawodnikami po przerwie, gdzie jest w tym czasie trener i dlaczego drużyna w drugiej połowie wygląda jakby zapomniała, co to znaczy grać w koszykówkę.
Pierwsze minuty meczu i… niespodzianka. Celtics wyglądają dobrze. No cóż, taka to „niespodzianka”, bo przecież początki meczów Celtics miewają dobre i bardzo dobre. W Atlancie mieli początek bardzo dobry. Niezła obrona, ładnie funkcjonujący atak i na przykład takie akcje:
[gfycat data_id=”CloudyIllBedlingtonterrier” data_autoplay=false data_controls=false]
Hawks z kolei spudłowali pięć rzutów z rzędu, podczas gdy Celtowie nie trafili zaledwie czterech z pierwszych 15 rzutów. Siedem asyst po siedmiu minutach gry miał Rajon Rondo (1/8 FG, 0/3 3PT, 2 pkt, 12 zb, 19 ast, 7 strat), a Bostończycy po jego punktach właśnie wyszli na pierwsze 10-punktowe prowadzenie. Naprawdę dobrze spisywał się agresywny Jeff Green (10/16 FG, 1/3 3PT, 4/4 FT, 25 pkt, 4 zb), który z łatwością radził sobie z DeMarre’em Carrollem w grze tyłem do kosza i w samej pierwszej kwarcie zdobył 14 oczek. Celtics natomiast tych oczek w pierwszej kwarcie uzbierali najwięcej w sezonie – 42. Powód? 77 procent skuteczności z gry (17/22 FG, 4/4 3PT) i prawie perfekcyjnie działająca ofensywa.
To nie zmieniło się w drugiej kwarcie. Naprawdę sporo dobrego wniosła ławka, która swoją grą nie ustępowała wcale starterom. Na przykład taki Kelly Olynyk (1/4 FG, 2/2 FT, 4 pkt, 4 zb, 7 ast, 3 stl) zdawał się chyba wychodzić z dołka, bo nie dość, że trafił buzzer-beatera na koniec pierwszej odsłony to w drugiej zrobił to:
[gfycat data_id=”WholeAccurateCassowary” data_autoplay=false data_controls=false]
Celtics wyszli zresztą na drugą kwartę z dobrym nastawieniem i w kilku pierwszych akcjach świetnie spisali się w obronie, notując trzy przechwyty. Hawks pierwsze punkty w drugiej odsłonie zdobyli dopiero po pięciu minutach gry, pudłując osiem kolejnych rzutów. Rondo miał już wtedy dziewięć asyst oraz pięć zbiórek, a goście prowadzili nawet 53-30. Nie mogło być inaczej, skoro Rajon w ten sposób pracował w obronie:
[gfycat data_id=”VagueForthrightDugong” data_autoplay=false data_controls=false]
I tak, jak w pierwszej kwarcie głównym punktem ofensywy był Green, tak w drugiej w świetny rytm wszedł Avery Bradley (7/13 FG, 3/5 3PT, 18 pkt, 3 zb, 2 stl). I choć ta skuteczność Celtics nie wyglądała już tak dobrze to jednak atak wciąż działał nieźle, a drużyna miała 21 asyst w samej pierwszej połowie, co było najlepszym wynikiem w tym sezonie. Niestety, Bostończycy popełnili też zdecydowanie za dużo strat, ale koniec końców prowadzili do przerwy 66-50. Bo przecież Jared Sullinger (9/16 FG, 4/7 3PT, 22 pkt, 9 zb) musiał jeszcze dołożyć trójkę równo z syreną, co podsumowało zdecydowanie najlepszą pierwszą połowę Celtów w tym sezonie.
Sully zresztą w podobny sposób otworzył drugą połowę, by chwilę po nim trzy kolejne punkty dołożył też Bradley. Wymarzony start trzeciej kwarty. To by było jednak na tyle, jeśli chodzi o pozytywy w trzeciej odsłonie. Hawks zdecydowanie mocniej przycisnęli w defensywie, co zaowocowało zrywem 15-3. Świetne spotkanie rozgrywał Korver (wciąż i wciąż uciekający bostońskim obrońcom), dzięki któremu gospodarze zniwelowali ponad 20-punktową stratę do zaledwie sześciu punktów. Celtowie weszli z kolei w totalny dołek po atakowanej stronie parkietu i po trzech kwartach prowadzili już tylko 85-80.
Nie minęło wiele czasu ostatniej kwarty, gdy mieliśmy już remis. Chwilę potem Dennis Schroeder akcją z faulem wyprowadził Hawks na 3-punktowe prowadzenie. Role zupełnie się odwróciły. Teraz to Celtics byli jak Hawks w pierwszej połowie, a Hawks byli jak Celtics. Jastrzębie grały naprawdę dobrze i wypracowały sobie nawet siedem punktów przewagi. I choć Celtowie próbowali jeszcze się odegrać to Hawks okazali się być minimalnie lepsi. Szansę na doprowadzenie do remisu miał jeszcze Green, ale piłka po jego rzucie wyturlała się z kosza i dzieło zniszczenia przypieczętował w kontrze Bazemore. 105-109.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Świetną pierwszą połowę. To naprawdę była najlepsza połowa w tym sezonie. Połowa, w której Celtics wyglądali po prostu świetnie. 66 punktów, ponad 60-procentowa skuteczność i bardzo dobra gra w ataku.
- Fatalną drugą połowę. Dla porównania, w tej drugiej połowie Celtics zdobyli mniej punktów (39) niż w samej pierwszej kwarcie (42). A to już chyba o czymś świadczy. Fakt faktem, że Hawks zaczęli grać lepiej w obronie, ale to nie usprawiedliwia Celtów, którzy totalnie przestali trafiać. Można mówić, że Rondo znów miał fatalną skuteczność (bo miał), ale atak z nim na parkiecie wyglądał zdecydowanie lepiej, nż gdy schodził. Dopiero w czwartej kwarcie i Rondo przeżył kryzys – jak zawsze zresztą w czwartych kwartach tego sezonu – jednak wcześniej Bostończycy wciąż dochodzili do dobrych pozycji, brakowało jednak skuteczności. Wiadomo było, że ta nie utrzyma się powyżej 60 procent przez cały mecz, ale w drugiej połowie była tak słaba, że koniec końców skuteczność Celtics spadła poniżej 50 procent (choć warto pochwalić świetny procent za trzy wynoszący 52.2 – 12/23).
- Bardzo zespołową grę. Celtics rozdali 33 asysty, z czego aż 19 miał Rondo. Ale to i tak mniej niż Hawks, którzy rozdali tych asyst aż 36. Z drugiej strony, Celtowie popełnili także aż 23 straty, po których Jastrzębie zdobyły 28 punktów.
- Agresywnego Jeffa Greena. To był dobry mecz Jeffa. Szczególnie w pierwszej połowie, kiedy to zresztą świetnie spisywali się wszyscy bostońscy zawodnicy. Szkoda tylko, że Greena znów trochę zabrakło w tych ostatnich minutach, a przy tej ostatniej akcji miał pecha – przecież piłka prawie wpadła już do kosza, dając Celtom remis. Bogowie koszykówki bywają jednak zdradliwi – prowadziłeś 23 punktami, trzeba było to wykorzystać i nie dać się rywalom. Dałeś się? My ci już nie pomożemy.
- Dziwnego Rajona Rondo. Było double-double, ale złożone ze zbiórek (12) oraz asyst (19). Dość powiedzieć, że przez 14 minut gry w pierwszej połowie 28-latek rozdał aż 15 podań prowadzących do punktów. Rondo trafił jednak zaledwie jeden z ośmiu oddanych rzutów, ani razu nie stanął też na linii rzutów wolnych. W obronie raz było lepiej, raz gorzej. Wspominałem, że atak z nim na parkiecie wyglądał momentami świetnie, ale w czwartej kwarcie Rondo znów napotkał problemy, co ostatecznie miało też przełożenie na wynik i 11. przegraną Celtics w sezonie.