Blowout w Memphis

Nie mieliśmy niespodzianki – Memphis Grizzlies łatwo pokonali Boston Celtics, umacniając tym samym swoją pozycję na fotelu liderów NBA. Świetne spotkanie rozegrał Marc Gasol, który z 32 punktami na koncie wyrównał swój rekord kariery. Celtowie nie mieli odpowiedzi na niego, ale też na Zacha Randolpha czy nawet na Jona Leuera, znów prezentując bardzo słabą postawę po bronionej stronie parkietu. Najwięcej punktów dla gości zdobył Kelly Olynyk, który 14 ze swoich 18 oczek zanotował w trzeciej odsłonie. Było to 21. z rzędu zwycięstwo Grizzlies we własnej hali, z kolei dla Celtów była to 22. kolejna przegrana w hali zespołu z Konferencji Zachodniej. Kolejny mecz w niedzielę, do Bostonu przyjadą Trail Blazers.

BOXSCORE | GALERIA | TORRENT

Początek meczu nie mógł zbytnio zaskakiwać. Grizzlies szybko zbudowali sobie przewagę, wykorzystując swoje atrybuty pod koszem. Celtics z kolei mieli ogromne problemy ze zdobywaniem punktów, gdyż w pomalowanym gospodarzy nie mieli czego szukać, dlatego też byli zmuszeni do oddawania trudnych rzutów z dalszych odległości. Gra nieco się zmieniła, gdy boisko opuściły dwie wieże Grizzlies w osobach Randolpha i Gasola, dzięki czemu Bostończycy mogli z większą odwagą wchodzić pod kosz. Niestety wciąż bardzo słabo wyglądała defensywa Celtów, a bardzo dobre zawody z ławki rozgrywał wszechobecny Jon Leuer. Trójka Prince’a z końcową syreną pierwszej połowy dała Memphis największą, albowiem 14-punktową przewagę, z którą gospodarze wyszli po przerwie z szatni.

Celtowie bardzo dobrze rozpoczęli jednak trzecią kwartę, zdobywając 10 oczek w ciągu dwóch minut gry. Kilka kontraataków, lepsza obrona i przede wszystkim większa skuteczność. Misie szybko obudziły się jednak z tego lekkiego marazmu, a nie do zatrzymania był Marc Gasol, co chwila dokładający kolejne punkty do swojego dorobku. Olynyk i Sullinger niestety kompletnie nie mogli poradzić sobie ze swoimi vis-a-vis. Ten pierwszy nadrabiał to jednak bardzo dobrą dyspozycją w ataku, w samej trzeciej odsłonie zdobywając 14 punktów na stu procentach skuteczności. To na mało się zdało, bo Grizzlies cały czas utrzymywali kilkanaście punktów przewagi, świetnie dzieląc się piłką w ataku. Celtics już w połowie ostatniej kwarty totalnie się rozsypali, dając do zrozumienia, że jest już po meczu. Na parkiecie pojawili się Dwight Powell oraz James Young – ten pierwszy w końcu doczekał się debiutu, a pierwsze punkty w karierze zdobył po alley-oopie.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Słabiutkie spotkanie Rajona Rondo. 4 punkty, 4 asysty, 5 zbiórek i najgorszy w drużynie wskaźnik „+/-” na poziomie -19. Zdecydowanie najsłabszy mecz 28-latka w tym sezonie.
  2. Brak odpowiedzi na Marca Gasola. Kelly Olynyk nie dawał rady, Tyler Zeller nie dawał rady, Jared Sullinger nie dawał rady. Nikt nie mógł zatrzymać bardzo dobrze grającego Hiszpana, który świetnie wykorzystał słabości Celtics pod koszem. Na pochwały zasługują też jednak Zach Randolph, który zanotował solidne double-double (16/16) oraz Jon Leuer, który z kolei rozegrał chyba swój najlepszy mecz w sezonie.
  3. Miażdżącą różnicę w pomalowanym. Ekipa z Memphis zdobyła w trumnie aż 66 punktów przy zaledwie 38 ze strony Celtics. Trudno jest wygrać mecz, jeżeli pozwala się przeciwnikowi na dochodzenie do tak łatwych pozycji. Dodatkowo, Celtowie przegrali także walkę na tablicach (38-50), ale też pod względem asyst (22-31). Jedną z niewielu dobrych wiadomości jest ta, że Bostończycy znów potrafili dobrze wykorzystać szybkie ataki, zdobywając 19 punktów po kontrach.
  4. Kolejny dobry ofensywy występ Olynyka. Kanadyjczyk zdobył 14 punktów w samej trzeciej kwarcie, ale Celtics i tak przegrywali przed ostatnią odsłoną kilkunastoma punktami. To świadczy tylko o tym, jak słabo bostońska ekipa spisywała się w defensywie, pozwalając Grizzlies na ponad 50 procent skuteczności z gry oraz dokładnie 50 procent skuteczności zza łuku, co skutkowało 117 straconymi punktami.
  5. Debiut Dwighta Powella. I jego pierwsze punkty! No ale skoro doczekaliśmy się jego debiutu to doczekaliśmy się także blowoutu, dzięki któremu pierwszoroczniak mógł pojawić się na boisko na te kilka ostatnich, nic nieznaczących minut.