Czwarty mecz w ciągu sześciu ostatnich dni okazał się być najgorszym jak dotychczas meczem Boston Celtics w tegorocznym preseasonie. Być może było to zmęczenie po graniu dzień wcześniej z Toronto Raptors (z tego też powodu nie zagrał na przykład Kelly Olynyk, którego w pierwszej piątce zastąpił Joel Anthony), a być może Celtics po prostu nie potrafili dobrze wejść w mecz, od samego początku mając problemy z grą. Koniec końców, New York Knicks wygrali 96-80 i wzięli udany rewanż za porażkę sprzed paru dni. Jest to druga z rzędu przegrana Celtics, teraz czeka ich kilka dni przerwy – kolejny mecz rozegrają dopiero w nocy ze środy na czwartek w Portland, kiedy to drugi raz zmierzą się z Toronto Raptors.
Co prawda początek nie zwiastował najsłabszego spotkania Celtics w preseaonie, albowiem bostońscy zawodnicy zaczęli od trafienia kilku trójek, jednak gra wcale nie wyglądała tak dobrze, jak w poprzednich meczach. Mimo wszystko, Knicks prowadzili po pierwszej kwarcie tylko dwoma punktami, głównie dzięki skutecznemu wykorzystywaniu przez Celtów rzutów wolnych (7/8 w pierwszych 12 minutach przy ani jednej próbie Knicks w tym samym czasie). Nowojorczycy potrafili za to wykorzystać błędy, proste straty (ogółem Zieloni mieli ich w pierwszej połowie 12) i ofensywne przestoje swoich rywali, dwukrotnie przeprowadzając zrywy 9-0, po których odskakiwali na kilka punktów. Ostatecznie, do przerwy mieliśmy 47-53.
Po przerwie obraz gry niezbyt się zmienił – Celtics cały czas większość punktów zdobywali z linii rzutów wolnych, gdzie najczęściej wędrował Evan Turner (dziesięć razy w całym meczu, osiem celnych rzutów). Trzecia kwarta była jednak jedną z najgorszych w całym prseasonie pod względem ruchu piłki w ofensywie, którego w zasadzie nie było – przez prawie dziewięć minut gry Bostończycy nie trafili rzutu z gry. Wciąż były za to błędy, które skutkowały jednym – Knicks przed ostatnią kwartą prowadzili ponad 10 punktami. I choć Celtowie zerwali się jeszcze na początku czwartej kwarty, zdobywając dziesięć punktów bez odpowiedzi przeciwnika to okazało się, że było to wszystko, na co było ich w tym meczu stać. Dość powiedzieć, że w kolejnych kilku minutach zdołali uciułać zaledwie sześć punktów, zdobywając ogółem w drugiej połowie tylko 33 punkty przy 43 ze strony Knicks.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Kolejny dobry mecz Jareda Sullingera. Sully był najlepszym bostońskim zawodnikiem i chyba jedynym, który utrzymał poziom z poprzednich meczów. Zdobył 15 punktów na świetnej skuteczności (6/7 z gry), trafiając przy tym trzy z czterech oddanych trójek. Dołożył także siedem zbiórek oraz trzy asysty. 15 punktów zdobył też Marcus Thornton, jednak na znacznie gorszej skuteczności – trafił on tylko pięć z piętnastu swoich prób, w tym zaledwie jedną z siedmiu trójek.
- Sporo niecelnych rzutów Celtics. Warto tutaj tylko napisać, że Bostończycy trafili zaledwie 37.5 procent swoich rzutów (24/64), co w porównaniu z ponad 50-procentową skutecznością Knicks jest wynikiem fatalnym. Dodajmy do tego ledwie 12 asyst i 20 strat, a otrzymamy obraz gry Celtics. Też fatalny.
- Dwie trójki z rogu Brandona Bassa. Liczyła się tylko jedna – ta, która akurat nie wpadła. Ta pierwsza, która z kolei drogę do kosza znalazła nie została zaliczona, gdyż podający Marcus Thornton dał się złapać na faul ofensywny, przez co rzut Bassa nie mógł zostać uznany. A szkoda.
- Gorszy mecz Marcusa Smarta. Rookie co prawda spisał się w obronie, ale tym razem wyglądał znacznie słabiej po atakowanej stronie parkietu, nie radząc sobie za bardzo zarówno z rozgrywaniem, jak i trafianiem – oddał pięć rzutów, wszystkie zza łuku, trafił tylko jeden. Znacznie lepiej niż w poprzednich meczach wyglądał z kolei Tyler Zeller, zdobywca 7 punktów oraz 5 zbiórek.
- Nie zobaczyliśmy Kelly Olynyka i Geralda Wallace’a, w drugiej połowie znów nie grał Avery Bradley, któremu coach Stevens dał trochę odpocząć. Więcej minut dostali więc Dwight Powell i zawodnicy zaproszeni na czas obozu treningowego, ale żaden z nich nie pokazał nic ciekawego.