Evan Turner ma za sobą pierwszy oficjalny mecz w barwach Boston Celtics. Oczywiście, na razie tylko w ramach preseasonu (a więc nie będzie się wliczać do statystyk), ale start to zawsze start. I trudno sobie wyobrazić, by Turner mógł zacząć lepiej, tym bardziej że ma on za sobą trudne miesiące, w czasie których grał dla 76ers, zaliczył nieudany epizod w Pacers, a przez większość lata był w zasadzie bez klubu. Bo choć z Celtami porozumiał się już w lipcu to kontrakt podpisał dopiero pod koniec września. Dodatkowo, w Bostonie powiedziano mu, aby przygotowywał się do gry na trzech pozycjach, w tym na pozycji rozgrywającego, gdzie nie grał od czasu występów dla Ohio State na parkietach akademickich.
Tymczasem w swoim debiucie Turner odpowiedział wszystkim (w tym także krytykom, których sporo się zrobiło) w najlepszy z możliwych sposobów. Zdobył 15 punktów, zebrał 10 piłek i rozdał 6 asyst, prowadząc Celtics do 20-punktowego zwycięstwa nad 76ers. Najlepszym wskaźnikiem tego, jak duży wpływ miał na drużynę jest fakt, że z nim na parkiecie gospodarze byli o 19 punktów lepsi od przeciwników, co było najlepszym wynikiem w drużynie. To jednak nie statystyki, ale sama gra spowodowała, że Turner był bez wątpienia najlepszym zawodnikiem spotkania – i to nie tylko w ataku, gdzie 25-latek grał z dużym spokojem, świetnie nadając tempo i nie forsując gry, ale też w obronie, gdzie nie odstępował swojego rywala na krok, grając z dużą determinacją.
Na pochwały zasługuje przede wszystkim za bardzo dobre prowadzenie ofensywy. Marcus Smart także rozdał sześć asyst i także nieźle spisywał się jako kreator, jednak to w momencie, gdy Turner jako rozgrywający ze skrzydła wziął piłkę w swoje ręce, Celtics zaczęli grać lepiej, zaczęli zdobywać łatwe, szybkie punkty i – podobnie jak w pierwszej połowie – mieli mnóstwo bardzo dobrych pozycji, bardzo dobrze dzieląc się piłką. W pierwszej połowie nie potrafili tego wykorzystać, rzucając na koszmarnej skuteczności, natomiast w drugiej wyglądało to znacznie lepiej, tym bardziej że zawodnicy bardzo mądrze szukali jeszcze jednego dodatkowego podania.
Turner imponował swoim spokojem, który w pewnym momencie był tak duży, że skrzydłowy zaczął się po prostu bawić grą, czy to wchodząc pod kosz, jak gdyby nigdy nic, czy też podając za plecami do Kelly Olynyka. Nie byłoby jednak tego występu, gdyby nie słowa otuchy coacha Brada Stevensa – Turner nie był bowiem zbyt zadowolony ze swojej postawy w piątkowym sparingu wewnętrznym. A po meczu Stevens chwalił E.T. za ciężką pracę, zaznaczając że wkłada on naprawdę sporo czasu i wysiłku w studiowanie filmów, czy też indywidualną pracę z trenerami. Trener Celtics uważa jednak, że Turner wciąż nie pokazał jeszcze wszystkiego.
On sam za pomoc podziękował też Rajonowi Rondo, który pracował z nim podczas niedzielnego treningu, udzielając rad choćby odnośnie tempa. Dzięki temu gra odnalazła go sama, a on przestał forsować zagrywki, robić rzeczy na siłę. Jeśli jednak już jesteśmy przy osobie Rondo to trzeba też powiedzieć, że choć Turner jest jednym z kandydatów to ewentualnego zastąpienia 29-latka, jeśli ten nie zdąży na start sezonu (a przecież z Rajonem to nigdy nic nie wiadomo), to może pojawić się problem w momencie, gdy Rondo wróci na parkiet i trzeba będzie znaleźć nowe miejsce i nową rolę dla Turnera. W Pacers się to nie udało i koniec końców eksperyment wyszedł bardzo nieudanie. Jak będzie w Bostonie? Zaczyna się obiecująco.