Boston Celtics przegrali piąte z rzędu spotkanie, po raz drugi w ciągu kilkudziesięciu godzin ulegając drużynie Chicago Bulls. Tym razem to nie DJ Augustin był katem Celtów, lecz zespołowa gra całego zespołu prowadzonego przez Toma Thibodeau. W bostońskich szeregach najlepszym zawodnikiem był natomiast bez wątpienia Brandon Bass, który zapisał na swoim koncie 19 punktów, 9 zbiórek oraz 4 bloki. To jednak nie wystarczyło na przerwanie złej serii w meczu, który dla CSNNE komentował odpoczywający Rajon Rondo. Był to trzeci i zarazem ostatni mecz Celtics z Bulls – we wszystkich trzech Bostończycy schodzili z parkietu jako pokonani. Kolejne spotkanie w nocy ze środy na czwartek w Waszyngtonie.
Celtowie w zasadzie od samego początku zależni byli od tego, czy trafią z półdystansu, czy też nie. Bulls grali naprawdę solidnie w obronie i szybko osiągnęli 8-punktowe prowadzenie, które mogło być o wiele większe, gdyby Byki trafiły kilka rzutów spod samego kosza. Świetnie spisywał się jednak Jerryd Bayless (6/14 FG, 4/9 3PT, 18 pkt, 5 ast), za którego sprawą Celtics objęli nawet prowadzenie. Spośród 24 punktów zdobytych przez Bostończyków w pierwszej kwarcie aż 16 pochodziło z dalszych odległości (a ledwie cztery spod kosza).
Trend ten utrzymywał się także w kolejnej odsłonie, w której Celtowie zdołali zbudować sobie kilka punktów przewagi, grając naprawdę solidnie po obu stronach parkietu. Szczególnie dobrze spisywał się Phil Pressey (4/8 FG, 1/3 3PT, 9 pkt, 3 ast, 4 stl), który nie dość, że świetnie grał w ataku to jeszcze z bardzo dobrej strony pokazał się w obronie, totalnie nakładając czapkę na DJ Augustina, który przecież wczoraj w Bostonie zdobył career-high 32 punkty. Ostatecznie Celtics prowadzili do przerwy dwoma oczkami.
Zero punktów i pięć strat w ciągu trzech minut trzeciej odsłony nie wróżyło jednak dobrze, szczególnie że Bulls wrócili do agresywnej obrony z pierwszych minut. Jedynie nieskuteczność gospodarzy sprawiła, że Celtics nie przypłacili tego słabego startu jakąkolwiek stratą. Całkiem nieźle spisywał się Brandon Bass (7/10 FG, 4/4 FT, 18 pkt, 9 zb, 4 blk, 3 ast), który chyba jako jedyny Celt groził swoją postawą w pomalowanym. Byki wykorzystały jednak moment, kiedy C’s totalnie pogubili się w ataku i zdobyli w tym czasie dziewięć kolejnych punktów. Zryw ten przerwał dopiero słabo spisujący się Jared Sullinger (1/6 FG, 0/3 3PT, 2 pkt, 6 zb), który świetnie dobił niecelny rzut wolny Presseya. Przed ostatnią kwartą Bulls prowadzili więc jednym punktem.
Niestety, w ostatniej kwarcie mieliśmy powtórkę słabego startu z kwarty trzeciej – Bulls wypracowali sobie aż 14-punktową przewagę w momencie, gdy Celtics ponownie nie mogli trafić przez ponad cztery minuty gry (osiem pudeł z rzędu). Przewaga ta była na tyle wysoka, że pozwoliła Bykom na spokojną grę i odłożenie meczu do zamrażarki. Bostończycy w ostatnich 12 minutach zdobyli ledwie dziesięć oczek, przegrywając ostatecznie 80-94.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Fatalną czwartą kwartę. Ledwie dziesięć zdobytych punktów i nic więcej dodawać nie trzeba.
- Przewagę Bulls pod koszami. Choć to akurat dziwić nie powinno. Podkoszowi Byków zdobyli 71 z 94 punktów drużyny. Celtics zdobyli z kolei tylko 30 punktów z pomalowanego.
- Naprawdę dobre spotkanie Brandona Bassa.
- Bardzo zespołową grę Bulls (28 asyst przy 38 trafionych rzutach).
- Solidny mecz Phila Presseya. Pressey wykonał swoje zadanie przede wszystkim w obronie, gdzie ograniczył Augustina do zaledwie czterech punktów na marnej skuteczności (1/9 z gry, ale też 11 asyst).