Boston Celtics przegrali swój 49. mecz w tym sezonie, który był jednocześnie trzecim przegranym z rzędu. Drugie zwycięstwo w ciągu trzech dni odnieśli Toronto Raptors, którzy po sporych emocjach w końcówce zwyciężyli 105-103, zapewniając sobie tym samym pierwszy awans do playoffs od sześciu lat. C’s wrócili do meczu za sprawą świetnej gry w czwartej kwarcie, ale to Raptors byli ostatecznie górą. Kilkunastopunktowe straty odrobili bostońscy rezerwowi, ale czwarta kwarta to czas DeMara DeRozana, który ostatecznie zakończył mecz z 20 punktami na koncie. Decydujące punkty zdobył Amir Johnson. Kolejny mecz Celtów już w nocy z niedzieli na poniedziałek przeciwko Chicago Bulls.
Celtowie całkiem nieźle ten mecz zaczęli, bo od wyniku 11-4, który był głównie efektem bardzo słabej skuteczności Raptors – w pierwszych minutach gospodarze trafili ledwie jeden z sześciu rzutów. Niestety udanego początku nie miał Jeff Green (7/14 FG, 2/4 3PT, 16 pkt, 4 zb, 3 straty), który co prawda otworzył wynik trójką, jednak następnie spudłował pięć kolejnych prób. Ekipa z Kanady w końcu odnalazła właściwy rytm i szybko odrobiła straty. Choć przez większość kwarty gra była wyrównana to Raptors zdołali odskoczyć na sześć punktów w samej końcówce. Połowę z 32 oczek zdobyli z pomalowanego, dziewięć punktów dołożyli też z linii rzutów wolnych (w całym meczu 20/22).
Od samego początku drugiej kwarty Raptors punktowali głównie spod bostońskiego kosza, wykorzystując brak klasycznego centra w szeregach Celtics. Większość wjazdów kończyła się punktami, na co Celtics odpowiadali z kolei głównie rzutami zza łuku, dzięki którym wciąż trzymali się dość blisko przeciwników. I tak, gdy Raptors przestali trafiać to Bostończycy przeprowadzili zryw 15-5 i wyszli nawet na prowadzenie, a całkiem dobrze w tym okresie spisywał się Green. Ostatecznie to jednak gospodarze schodzili na przerwę z 3-punktową przewagą.
Trzecia kwarta to dość wyrównana gra obu zespołów. Stroną przeważającą i wciąż prowadzącą byli oczywiście gospodarze, jednak cały czas nie mogli oni zbudować sobie bezpiecznej przewagi. Celtowie trzymali się z kolei blisko, ale nie na tyle, by wyjść na prowadzenie. Całkiem dobrze grał Rajon Rondo (5/8 FG, 1/2 FT, 11 pkt, 8 ast, 5 zb, 3 straty), który w końcu trafiał większość swoich rzutów i był na dobrej drodze do double-double. Po akcji and-one DeRozana gospodarze wyszli na pierwsze w spotkaniu 10-punktowe prowadzenie, które udało im się utrzymać i przed decydującą odsłoną prowadzili 85-73.
Celtowie nie zamierzali się jednak poddawać, czego dowodem był dobry start rezerwowych na początku czwartej odsłony – Bostończycy prowadzeni przez gorącego Jerryda Baylessa (8/13 FG, 2/5 3PT, 20 pkt, 3 ast) trafili sześć pierwszych rzutów w kwarcie, grając naprawdę dobrze. Grę na swoje barki wziął w odpowiedzi DeRozan, który samodzielnie prowadził Raptors w ataku i w ciągu czterech minut zdobył dziesięć punktów, będąc jedynym zawodnikiem kanadyjskiej drużyny z punktami w ostatniej odsłonie. Celtics zbliżyli się jednak na punkt po udanej akcji Kelly Olynyka (4/6 FG, 2/2 FT, 10 pkt), by po chwili wyjść na prowadzenie za sprawą Baylessa. Gospodarze totalnie się zamrozili, nie mogąc przez długi czas trafić, a na przełamanie Lowry’ego odpowiedział – trójką – nie kto inny jak… Bayless. Bostończycy mieli więc nawet cztery punkty przewagi, ale Raptors zdołali wyrównać, a po trafieniu DeRozana wyjść nawet na prowadzenie. Chwilę wcześniej bardzo efektownym blokiem popisał się Green, lecz na pół minuty przed końcem meczu Celtowie przegrywali dwoma punktami. Szybkim i skutecznym wejściem pod kosz wyrównał Rondo. W odpowiedzi pod kosz wchodził Lowry, ale dopiero dobitka Amira Johnsona okazała się być celna. Celtom zostało siedem sekund na doprowadzenie do dogrywki lub też wygranie meczu. Nieprzygotowany runner Sullingera (4/12 FG, 11 pkt, 9 zb) zza łuku nie znalazł drogi do kosza i Dinozaury przypieczętowały swój pierwszy od sześciu lat awans do playoffów.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Bardzo dobrą grę Celtów w ostatniej kwarcie. Przynajmniej do pewnego momentu. Rezerwowi Celtics odrobili kilkanaście punktów straty i wyszli nawet na 4-punktowe prowadzenie, a świetnie spisywali się Bayless, Olynyk, Johnson czy nawet Pressey (5 asyst w 13 minut). Ogółem drugi unit C’s zdobył 49 punktów (przy 28 ze strony rezerwowych Raptors).
- Solidną skuteczność Celtów. Zieloni rzucali na ponad 52 procentach z gry, trafiając tyle samo rzutów co Raptors (40), ale w dziesięciu próbach mniej (76). Jedynie Avery Bradley (3/7 FG) oraz Jared Sullinger (4/12 FG) nie mieli skuteczności na poziomie 50 lub więcej procent.
- 16 strat Celtów. Zdecydowanie za dużo, jeśli myśli się o wygraniu spotkania z takim rywalem. Co najmniej dwie straty miał każdy zawodnik z pierwszej piątki (Rondo, Bradley i Green nawet po trzy), podczas gdy ławka zanotowała trzy straty… ogółem.
- Autostradę pod bostońskim koszem. Raptors co chwila wjeżdżali w pomalowane jak w masło, trafiając nad bezradnymi Sullingerem czy Humphriesem, którym zwyczajnie brakowało wzrostu, by móc postraszyć blokiem. 52 ze 105 punktów Raptors pochodziło właśnie spod kosza.
- Naprawdę dobry mecz Jerryda Baylessa. Na tyle dobry, że zasługuje on na wyróżnienie w osobnej linijce. Bayless w samej czwartej kwarcie zdobył 14 ze swoich 20 oczek, stojąc na czele udanego zrywu, dzięki któremu w końcówce mieliśmy jeszcze sporo emocji, a wynik meczu ważył się do samego końca. 25-latek znów był hot w kluczowych momentach, znów był przez pewien czas jak w transie i znów udowodnił, że może być bardzo przydatnym elementem ławki.