Boston Celtics ponoszą swoją 47. porażkę w sezonie, tym razem przegrywając na Brooklynie z tamtejszymi Nets w spotkaniu, w którym z dwójki Paul Pierce – Kevin Garnett wystąpił tylko ten pierwszy. Ten drugi opuścił jedenasty z rzędu mecz z powodu problemów z plecami. Świetną pierwszą połowę zaliczył Avery Bradley, ale skuteczni aż do bólu Nets nie mieli większych problemów z wygraniem tego spotkania. Celtics zostali zmiażdżeni przede wszystkim pod własnym koszem, gdzie rywale zdobyli aż 62 oczka. Dodatkowo, Bostończycy ledwie przekroczyli 40-procentową skuteczność z gry, podczas gdy Nets prawie cały czas rzucali na około 60 procentach. Kolejny mecz z Raptors dopiero w nocy ze środy na czwartek.
Niestety, początek meczu nie był dobry dla Celtics, którzy już po dwóch minutach gry stracili Avery’ego Bradleya, który źle wylądował po trafionej trójce i ponownie skręcił kostkę. Gra była jednak wyrównana, choć dość przewidywalna – Nets miażdżyli Celtów pod koszem, a Celtowie punktowali głównie z dalszych odległości. Bradley na całe szczęście wrócił na parkiet w połowie kwarty, gdyż skręcenie nie okazało się poważne. Całkiem niezłą pierwszą kwartę zaliczył agresywnie grający Jeff Green (6/15 FG, 16 pkt) i to głównie dzięki niemu nieskuteczni Celtics (ledwie 36 procent w pierwszej kwarcie, Nets z kolei aż 68 procent) przegrywali po 12 minutach tylko sześcioma punktami (28-34).
Bradley chciał chyba potwierdzić, że wszystko z nim w porządku, bo początek drugiej odsłony był iście wybuchowy w jego wykonaniu. 11 punktów, kilka udanych wjazdów, kilka trafionych rzutów i straty nagle odrobione. To jednak nie było wszystko, bo Bradley (12/19 FG, 4/9 3PT, 28 pkt, 4 zb) pozostawał gorący i w kolejnych minutach tylko dokładał punkty – w ciągu dziesięciu minut, jakie spędził na parkiecie w drugiej kwarcie zdobył 18 punktów (nie pudłując ani razu!), mając już do przerwy 23 oczka na swoim koncie. Bardzo dobrą połowę zaliczył też Mason Plumlee, który był bezbłędny (5/5 FG, 4/4 FT) i co chwila zdobywał łatwe punkty spod bostońskiego kosza, robiąc też dla gospodarzy sporo innych dobrych rzeczy. Kilka trójek dołożył Johnson, swoje grali Pierce czy Williams i Nets prowadzili po 24 minutach 54-64.
Drugą połowę od trójki rozpoczął Pierce i już wtedy wiadomo było, że Celtom niełatwo będzie dogonić Nets. Dodatkowo, gospodarze wciąż mieli ogromną przewagę w pomalowanym, a gdyby tego było mało to trafiali jeszcze na bardzo dobrym procencie zza łuku (via Joe Johnson). W końcu z marazmu przebudził się mało widoczny wcześniej Brandon Bass (4/8 FG, 9 pkt, 4 zb), ale same punkty drugiej szansy po wielu zbiórkach w ataku niewiele Bostończykom dawały. Brakowało przede wszystkim lepszej obrony, czego najlepszym dowodem były 92 punkty zdobyte przez Nets w ciągu trzech odsłon, ale także ich skuteczność, która cały czas oscylowała w okolicach 60 procent. To spowodowało, że gospodarze powiększyli przewagę przed ostatnią kwartą i prowadzili różnicą szesnastu punktów.
Nets odesłali mecz do zamrażarki już na starcie czwartej kwarty, powiększając prowadzenie do nawet ponad 20 punktów. Niestety wciąż spore problemy z trafianiem do kosza miał Rajon Rondo (3/10 FG, 1/3 3PT, 5/6 FT, 12 pkt, 12 ast, 4 zb), który jednak zdołał w końcu skompletować double-double. Bardzo cichutki mecz notował Jared Sullinger (2/6 FG, 0/3 3PT, 4/6 FT, 8 pkt, 4 zb). W garbage-time na parkiecie pojawił się Jason Collins, ale Celtics nawet grając przeciwko rezerwom Nets nie potrafili zmienić obrazu gry. Po czterech meczach odpoczynku minutę gry dostał w końcu Chris Babb, który trafił nawet jedną trójkę. Ostatecznie Celtowie przegrali 98-114.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Świetną pierwszą połowę Bradleya. Szkoda, że w drugiej zdecydowanie gorzej.
- Najlepszy mecz przeciwko Celtics w wykonaniu Paula Pierce’a. 14 pkt, 6/10 z gry.
- 62 punkty Nets z pomalowanego (przy ledwie 30 ze strony C’s).
- 12 zbiórek w ataku Bostończyków. Crushing the glass again!
- Skutecznych Nets. 56 procent z gry, 53 procent zza łuku. Skutecznych aż do bólu.