Porażka z Pacers

Na dwóch zwycięstwach z rzędu zakończyła się najdłuższa od miesiąca seria wygranych Boston Celtics. W meczu w Indianapolis lepsi okazali się być tamtejsi Pacers, którzy zwyciężając z Celtami po raz czwarty w tym sezonie przerwali swoją serię czterech kolejnych porażek. O wyniku zadecydowała przede wszystkim nieskuteczność Bostończyków – z 91 rzutów trafili oni ledwie nieco ponad 35 procent. Dla porównania, Pacers nawet mimo problemów George’a czy Stephensona uzyskali prawie 55-procentową skuteczność, oddając zresztą 19 prób mniej niż Celtics. Przed Zielonymi powrót do Bostonu na dwa kolejne mecze i dzisiejszy back-to-back – bez odpoczywającego Rondo – z New York Knicks.

BOXSCORE | GALERIA

Po raz kolejny bardzo dobrze w mecz wszedł Kris Humphries (6/10 FG, 3/4 FT, 15 pkt, 9 zb), który jak zawsze bardzo aktywnie zachowywał się po atakowanej stronie parkietu, trafiając też kilka rzutów z mid-range. Pacers nie wyglądali jak drużyna, która w grudniu zmiażdżyła u siebie Celtics i widać było, że wciąż mają  problemy z dobrym wejściem w mecz. Dodatkowo, sędziowie w większości przypadków byli „po stronie” Celtics i tak na przykład Paul George już po  siedmiu minutach gry miał na koncie dwa faule. Chwilę potem swój debiut w barwach Pacers zaliczył Andrew Bynum i to właśnie dzięki niemu gospodarze wygrywali po pierwszej kwarcie 24-20, bowiem to Bynum od samego początku (4 punkty, 5 zbiórek) zaznaczał swoją obecność pod koszem C’s.

Druga kwarta nie zaczęła się dla Celtów pomyślnie, gdyż przez cztery minuty gry udało im się zdobyć ledwie dwa punkty. Sporo dobrego z ławki wniósł za to Luis Scola, który bardzo dobrze radził sobie z Kellym Olynykiem (1/9 FG, 3 pkt, 7 zb) w pojedynku długowłosych skrzydłowych. Pacers powolutku odzyskiwali swój właściwy rytm w ataku, co – w połączeniu z nieskutecznością C’s – przyniosło im w końcu pierwsze w spotkaniu ponad 10-punktowe prowadzenie. Ostatecznie gospodarze zeszli do szatni z dziewięcioma punktami przewagi wypracowanymi przez ławkę i 54-procentową skutecznością z gry (przy ledwie 35 procentach Zielonych).

Bynum (Pacers) vs Jared Sullinger

Celtics mieli szansę odrobić te straty w trzeciej kwarcie, gdyż Pacers wcale nie grali dobrze, wracając jakby do tego, co prezentowali na początku meczu. Jednak również i Bostończycy nie zachwycali, wciąż sporo pudłując – tutaj „błyszczał” Jeff Green (3/16 FG, 12 pkt, 4 zb), który najwidoczniej dopasowywał się do ceglących George’a i Stephensona, choć zdobył ostatecznie w całej kwarcie dziewięć punktów (po ledwie trzech w całej pierwszej połowie; później okaże się, że w czwartej kwarcie nie zdobył punktu ani jednego). Nie zawodził natomiast David West, dzięki któremu Pacers cały czas utrzymywali około 10-punktową przewagę.

Trójka Jareda Sullingera (8/17 FG, 1/6 3PT, 17 pkt, 9 zb) na początku ostatniej kwarty sprawiła jednak, że strata Celtów wynosiła już ledwie trzy punkty. Pacers przez cały mecz popełniali sporo strat, wielokrotnie faulując w ataku. Całkiem niezłą zmianę z ławki dał Chris Johnson (6/8 FG, 2/4 3PT, 14 pkt, 3 zb, 2 stl), z kolei rozkręcający się Rajon Rondo (4/15 FG, 8 pkt, 8 ast, 3 zb, 2 stl, season-high 41 minut) przypomniał kibicom o Finałach z 2010 roku, wykonując dream-shake na starym znajomym z Los Angeles Lakers. Bardzo dobrze spisywał się Sully, którego obsługiwał Rondo, ale górę wzięło doświadczenie Pacers, którzy nie pozwolili Celtom na objęcie prowadzenia i odparli atak, wygrywając 94-83. Swoistym daggerem była akcja and-one Westa, po której Pacers znów prowadzili dziesięcioma oczkami.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Andrew Bynuma. Zrobił sporą różnicę, zdobywając ostatecznie siedem punktów i zbierając dziesięć piłek. Duże problemy w grze przeciwko niemu miał Sullinger. Ciekawie prezentuje się jednak kolejny punkt.
  2. 20 zbiórek w ataku Celtów. To o dwanaście więcej niż Pacers i o jedną mniej niż Celtowie zebrali pod własnym koszem. Siedem piłek w ataku zebrał Sullinger, pięć to zasługa Olynyka, a cztery razy zwycięsko z powietrznych batalii wychodził Humphries. To przełożyło się na sporo punktów drugiej szansy, ale tak czy siak widoczna była przewaga Pacers pod koszami, która może nie wyrażała się w zbiórkach, ale po prostu we wzroście (Hibbert, Bynum). Heat mogą bać się coraz bardziej.
  3. Zwyczajowego Jeffa Greena. Dość powiedzieć, że pierwsze punkty w meczu zdobył na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy. Z kolei w ostatniej kwarcie nie punktował ani razu, kończąc ostatecznie mecz z ledwie trzema trafieniami na 16 prób. Niewiele lepszy był jednak Rondo, który z 15 rzutów trafił tylko cztery. Najgorszą skutecznością popisał się jednak Olynyk (1/9), a to wszystko sprawiło, że Celtics trafili ogółem ledwie 35 procent swoich rzutów i gdyby nie ten fakt to na pewno mieliby szansę powalczyć o zwycięstwo z Pacers, którzy wcale nie wyglądali nadzwyczajnie (a na dodatek mieli mnóstwo problemów z faulami) i zrobili po prostu to, co zrobić powinni.
  4. Dobry mecz Chrisa Johnsona. Zdobył on 14 punktów, co jest najlepszym wynikiem w jego karierze, trafiając 6 z 8 rzutów, dwukrotnie dziurawiąc też siatkę zza łuku. Zebrał też trzy piłki, dwa razy przechwycił piłkę. Oby więcej takich solidnych występów Chrisa.
  5. Krisa Humphriesa w trzech kwartach. Bardzo dziwne było to, że świetnie spisując się Kris nie pojawił się na parkiecie w czwartej kwarcie. Okej, dobrze spisywał się Sullinger, ale Humphries mógł znacząco pomóc Celtom pod koniec spotkania… ach, no tak. Tankujemy.