Boston Celtics zaliczyli ubiegłej nocy jedno z najgorszych w tym sezonie spotkań, przegrywając w Bostonie z Golden State Warriors różnicą 20 punktów. Wynik idealnie odzwierciedlał to, co działo się na parkiecie, choć tak w zasadzie to dopiero dzięki wygranej 10 punktami ostatniej kwarcie Celtowie zdołali poprawić nieco ten końcowy wynik, bo przez większość drugiej połowy przegrywali nawet 30 oczkami. Można więc sądzić, że rozmiary porażki byłyby jeszcze wyższe, gdyby starterzy Warriors nie spędzili na ławce całej czwartej odsłony. Najlepszymi na parkiecie byli Klay Thompson oraz David Lee, którzy do spółki ze Stephem Currym i Andrew Bogutem odjechali Bostończykom już na samym starcie spotkania.
Celtowie nie zaczęli dobrze tego spotkania, pudłując pierwszych pięć rzutów i czterokrotnie tracąc piłkę. Nic więc dziwnego, że Warriors po chwili prowadzili 12-2, punktując głównie spod kosza. Po pierwszej kwarcie przewaga Wojowników wyniosła ostatecznie osiem punktów, ale świetny początek drugiej sprawił, że prowadzili nawet 15 oczkami. Obraz gry zbytnio się nie zmienił – Celtics wciąż mieli problemy ze skutecznością (ponad cztery minuty bez trafionego rzutu z gry w drugiej odsłonie, ogółem 5/17), na dodatek cały czas popełniali sporo błędów. Warriors z kolei wykorzystywali dziurę pod koszem Celtów, a do tego naprawdę nieźle spisywali się w obronie (rozdając sporo bloków) oraz świetnie dzielili się piłką. To wszystko spowodowało, że goście już do przerwy prowadzili aż 61-40, miażdżąc Celtów w zasadzie każdym elemencie gry.
30 punktów przewagi po sześciu minutach gry drugiej połowy i w zasadzie było już po meczu. To mówi wszystko o postawie obu drużyn w trzeciej kwarcie. Celtom nie pomógł nawet uraz kolana Stepha Curry’ego, który musiał zejść z boiska, bo świetne zawody grał Klay Thompson. Po Warriors w ogóle nie było widać, aby był to dla drugi mecz z back-to-back i ostatnie spotkanie trudnej wyjazdowej serii. Celtowie z kolei wyglądali jakby ich przerwa trwała nie trzy, ale co najmniej trzydzieści dni. W czwartej kwarcie w końcu kilka punktów po wjazdach zdobył Rajon Rondo, ale nawet to nie sprawiło, abyśmy o grze Rondo mówili w ramach pozytywu. Jednym z niewielu – a jeśli przyjrzeć by się dokładnie to prawdopodobnie jedynym – zawodników, którego można by było pochwalić jest Kelly Olynyk. Ostatecznie niezły w wykonaniu rezerwowych Celtics garbage-time pozwolił gospodarzom zmniejszyć rozmiary porażki do 20 punktów (88-108).
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Dominację Warriors. Byłaby ona jeszcze większa, gdyby nie ostatnia kwarta, w której odpocząć sobie mogli najważniejsi zawodnicy ekipy przyjezdnych. Jedną z lepszych statystyk jest ta odnosząca się do punktów z pomalowanego: po trzech kwartach Warriors wygrywali pod tym względem 48-16, by ostatecznie w ostatniej dołożyć jeszcze 10 punktów i pokonać Celtów stosunkiem 58-32.
- Koszmarne spotkanie Celtics. Skuteczność z gry nieprzekraczająca 40 procent, aż 22 strat. Dla porównania, Warriors długo nie wychodzili poza granicę dziesięciu popełnionych błędów, ostatecznie notując ledwie 11 strat (oraz aż 28 asyst przy 46 trafionych rzutach).
- Całkiem udany powrót do Bostonu naszego dzwonnika, czyli Jordana Crawforda, który przy pierwszym wejściu na parkiet otrzymał nawet słyszalne brawa, a mecz zakończył z dorobkiem 15 oczek.
- Słaby mecz Rajona Rondo. O Jeffie Greenie nie ma co wspominać, bo był po prostu Jeffem Greenem. Rondo zdobył co prawda 14 punktów, 7 asyst oraz 5 zbiórek, ale trafiał z bardzo słabą skutecznością (także z linii rzutów wolnych) i miał też siedem strat.
- Sobowtóra Tupaca oraz Louisa Corbetta. Ten pierwszy otrzymał nawet owację od kibiców w TD Garden, którzy w pewnym momencie zaczęli skandować na jego cześć. Ten drugi z kolei to 12-latek, który niedługo straci wzrok. Jego marzeniem było obejrzeć mecz Celtics oraz spotkać się z Rondo. Wielka szkoda jednak, że musiał trafić akurat na najgorsze w sezonie spotkanie Bostończyków.