Gerald Wallace i jego 3-letni ponad $30-milionowy kontrakt nie były witane w Bostonie z radością, ale raczej z wymuszonym uśmiechem na wspomnienie zawodnika, który nie tak dawno prowadził Charlotte Bobcats do fazy posezonowej, występując przy okazji w konkursie wsadów czy w samym All-Star Game. Gerald Wallace był koniecznością; bez przejęcia jego umowy Celtowie nie dostaliby tylu wyborów w drafcie. Długo go w Bostonie nie widziano, a gdy pojawił się już na media day to rozpoczęła się przygoda, która naznaczona była głównie narzekaniami – Wallace’a na kolegów oraz kibiców na Wallace’a. W tym momencie jednak sezon dla niego już się skończył. I warto mimo wszystko pochwalić go za te kilka miesięcy.
28 lutego okazało się, że Wallace już w tym sezonie na parkiecie się nie pojawi. Wszystkiemu winna kontuzja lewego kolana, a ściślej mówiąc zerwanie łąkotki. Jak na razie nie wiadomo jeszcze, kiedy Wallace przejdzie operację, ale wiemy już, że 31-latek z zerwaną łąkotką grał przez kilka tygodni. Ból w kolanie przez długi czas nie ustępował, aż w końcu stał się bólem, którego Wallace jeszcze nigdy w karierze nie doświadczył. Podczas spotkań działała adrenalina, ale skrzydłowy w końcu zdecydował się przejść odpowiednie badania, które zrobił zresztą przy okazji rezonansu magnetycznego kostki, w której już jakiś czas temu stwierdzono osteofit. Niestety, rezonans magnetyczny kolana wykazał, że łąkotka jest zerwana, a sezon skończony.
“Zacząłem mieć te symptomy zaraz przed przerwą na All-Star Weekend. Czułem po prostu inny rodzaj bólu, jakby coś kuło moje kolano. Radziłem sobie z tym jednak. W pewnym momencie polepszyło mi się, głównie dzięki przerwie, ale gdy wróciliśmy do gry, zagraliśmy kilka spotkań na Zachodnim Wybrzeżu, sporo podróżowaliśmy – wtedy zaczęło mi to dokuczać, boleć nawet w tych dniach, kiedy nie graliśmy. To spowodowało więc, że trochę się zaniepokoiłem.”
Wallace przyznał, że jest rozczarowany. Kto by nie był. Sezon kończy się dla niego w bardzo przykry sposób, szczególnie że jest to dość poważny uraz, o którym jednak Wallace nie miał bladego pojęcia, póki nie zrobił tych dodatkowych badań. Zresztą, on sam wierzy, że gdyby nie ta badania to pewnie wciąż by grał, nawet pomimo faktu iż po sezonie miał przejść operację kostki.
“Cały czas bym grał. Kostka nie była problemem. Było to coś, co miałem już od zeszłego sezonu. Doskonale o tym wiedziałem, rozmawiałem też wcześniej z lekarzami i konsultowałem się z nimi w trakcie sezonu. Postanowiliśmy już, żeby zająć się tym i tak czy siak zoperować kostkę po sezonie, więc nie było to wielkim problemem. Nie sprawiło mi to większych trudności. Mogłem grać nawet pomimo tego. Nie wpływało to na to jak się czułem na parkiecie podczas gry, więc wcale mi to nie przeszkadzało.”
W tym momencie Wallace przejdzie zarówno operację kolana, jak i kostki. Nie ma bowiem sensu tego wszystkiego odwlekać i najlepiej jest zrobić wszystko od razu. Co ciekawe, 31-latek jeszcze nigdy w życiu nie leżał na stole operacyjnym; będzie to jego pierwszy w karierze tak poważny uraz, który wymagać będzie operacji. Nie powinno to jednak dziwić, skoro mówimy o zawodniku, którego ze względu na styl gry zaczęto nazywać “Crush”. Niestety, w tym sezonie Wallace zaczął znacząco od tego przydomka odbiegać – ba, jeszcze przed startem rozgrywek musiał wejść w but ortopedyczny po bardzo dobrej zresztą grze w preseasonie.
Wtedy to był on jednym z najlepszych bostońskich zawodników, ale gdy zaczął się sezon to o wiele częściej zastanawialiśmy się, czemu Wallace tak rzadko rzuca, narzekając przy okazji na jego narzekania. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu trudno się jednak dziwić, że Wallace po wielu porażkach w tym sezonie (nawet jeszcze w czasie preseasonu) kwestionował chęci i zaangażowanie swoich kolegów. Z jednej strony zarzucano mu hipokryzję, ale z drugiej należy pochwalić go za to, że przejął rolę lidera szatni i weterana, który wskaże młodszym zawodnikom drogę i potrząśnie nimi, kiedy trzeba. A przecież nie znalazł się w sytuacji komfortowej, bo chyba żaden 31-latek bez tytułu mistrzowskiego nie chciałby trafić do przebudowującego się zespołu, którego trenerem jest debiutujący w tej roli Brad Stevens, a lider, rozgrywający i prawdopodobnie najlepszy zawodnik zespołu – mowa oczywiście i Rajonie Rondo – wraca w drugiej połowie sezonu po ciężkiej kontuzji.
Zresztą, sam Wallace nie widział siebie w Bostonie (tłumacząc się później, że chodziło mu o niechęć co do brania udziału w przebudowie), ale też Boston zbytnio nie widział u siebie Wallace’a, bo Danny Ainge najchętniej przehandlowałby go zaraz po pozyskaniu. Nic osobistego, wszystko rozchodzi się o finanse. Wallace w Bostonie jednak pozostał (i pewnie jeszcze trochę zostanie), bo nie znalazł się nikt, kto wyraziłby najmniejsze chociaż zainteresowanie. Buyout nie wchodzi w grę, a im bliżej końca sezonu tym kontrakt Wallace’a staje się coraz bardziej zjadliwy, szczególnie że za rok o tej porze będzie powoli stawał się całkiem przyjemnym assetem w postaci spadającej umowy. To wszystko oznacza, że nadal będziemy musieli się “męczyć” z Wallace’em, choć bardziej kłuje chyba po prostu jego umowa.
Sam zawodnik jest bowiem kimś, kto powinien zaskarbić sobie sympatię kibiców, głównie ze względu na swój sposób gry. W każdym meczu daje z siebie wszystko, nie ma dla niego straconych piłek; ile razy w tym sezonie widzieliśmy rzucającego się w pierwsze rzędy trybun Wallace’a? A nie trzeba chyba przypominać, że nie walczymy w tym sezonie o playoffs. Dodatkowo, teraz trzeba też wziąć pod uwagę, że Wallace przez kilka tygodni grał pomimo zerwanej łąkotki, a przez cały sezon zmagał się z osteofitem w kostce. Mimo to, zagrał w 58 z 59 możliwych spotkaniach. Znamienne jest to, że w swoim ostatnim meczu przed wykryciem urazu zanotował double-double, grając przez pewien czas jako silny skrzydłowy. Od samego początku sezonu robił on bowiem to wszystko, czego oczekiwał od niego Brad Stevens, a w czym pomagała mu duża uniwersalność.
Zaraz po tym, gdy Boston dowiedział się o urazie kończącym sezon Wallace’a coach Stevens wyraził swój żal, dodając przy okazji, że mamy do czynienia z jednym z najtwardszych wojowników w grze. I można być pewnym, że Wallace wróci. Pobieżnym celem jest start obozu treningowego w sierpniu, gdyż rehabilitacja ma trwać od dwóch do czterech miesięcy. Sama operacja – której celem będzie oczyszczenie kostki oraz naprawa częściowo zerwanej łąkotki – przeprowadzona zostanie w najbliższych godzinach (UPDATE: operacja trwała, gdy tekst powstawał, w tym momencie jest już po operacji, która zakończyła się sukcesem). Wallace rehabilitować będzie się najprawdopodobniej w rodzinnej Alabamie, gdzie zaszył się także w zeszłorocznym offseasonie. Zanim jednak do tego dojdzie, powinniśmy przyzwyczaić się do Wallace’a ubranego w garnitur i siedzącego na ławce obok innych, aktywnych zawodników Celtics.
Koniec końców, Wallace przyznał, że sezon był całkiem fajny. Na pewno o wiele bardziej fajny niż się tego spodziewał. Sporo było złośliwych komentarzy, niepotrzebnych uwag i przede wszystkim frustracji. Ale było też sporo pamiętnych momentów (to Wallace był podającym do Greena w Miami czy do Sullingera przeciwko Pistons), kilka photobomb czy nawet kilka niezłych wsadów 31-latka. Sam Wallace ujął skończony dla niego sezon tymi, skądinąd bardzo trafnymi, słowami:
“Doświadczenie było fajne. Przegrywanie jest do dupy. Zawsze takie było. Czuję, że jesteśmy zdecydowanie lepsi niż nasz bilans. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, na błędach uczyli się nie tylko zawodnicy, ale też sztab szkoleniowy. Każdy uczył każdego i było to pewne przystosowanie. Ale przez większość czasu był to świetny sezon.”