Porażka po fatalnej czwartej kwarcie

Boston Celtics przegrywają trzecie z rzędu spotkanie, tym razem ulegając Los Angeles Lakers, dla których było to pierwsze od stycznia zwycięstwo w Staples Center. Jeziorowcy przerwali tym samym najdłuższą w historii serię porażek we własnej hali, której licznik zatrzymał się na ośmiu kolejnych przegranych. Do zwycięstwa poprowadziło ich duo pozyskane z Golden State Warriors, czyli Kent Bazemore oraz… MarShon Brooks. Celtów pogrążyła fatalna czwarta kwarta, w której Lakers – prowadzeni przez ławkę rezerwowych – odrobili straty i z łatwością włożyli mecz do zamrażarki, zdobywając w ostatnich 12 minutach aż 38 punktów, czyli ponad dwa razy tyle co Celtics. Kolejny mecz dzisiaj w Sacramento.

BOXSCORE | GALERIA

Bardzo zadowolony z faktu pozostania w Bostonie musiał chyba być Jeff Green (8/17 FG, 3/6 3PT, 21 pkt, 3 zb, 3 straty), gdyż wszedł on w mecz po prostu świetnie, zdobywając 11 pierwszych punktów zespołu w przeciągu ledwie czterech minut gry. I tak, jeśli Lakers mieli problemy z Greenem tak Sullinger miał spore problemy z Gasolem. Mimo to, Celtowie naprawdę nieźle sobie radzili. Kolejne solidne spotkanie grał Rajon Rondo (2/12 FG, 1/3 3PT, 6 pkt, 11 ast, 6 zb), a dobre wejście z ławki zaliczył też Kelly Olynyk (2/8 FG, 4 pkt, 5 zb, 2 ast, 2 stl). To wszystko sprawiło, że po 12 minutach goście prowadzili 28-19, rzucając na prawie 50-procentowej skuteczności i tracąc piłkę ledwie dwa razy (przy pięciu stratach Lakers).

Celtowie zaraz na początku drugiej kwarty objęli pierwsze ponad 10-punktowe prowadzenie w spotkaniu, na które jednak Jeziorowcy szybko odpowiedzieli, zmniejszając straty do dwóch oczek. Pierwsze punkty przeciwko Celtics od czasu transferu zdobył MarShon Brooks, gra się wyrównała. No, można tak powiedzieć, bo po prostu za każdym razem, gdy Bostończycy odskakiwali na kilka punktów, Lakers po chwili doskakiwali. Rzucali na zdecydowanie lepszej skuteczności i ostatecznie udało im się odrobić straty prawie w całości, bo po pierwszej połowie przegrywali 44-46. Po bardzo dobrym starcie przygasł Green (11 punktów do przerwy, 20 minut bez punktu), z kolei Rondo był na dobrej drodze do triple-double (5 punktów, 5 asyst, 4 zbiórki).

Brandon Bass vs Lakers

W końcu kolejne punkty dołożył Green, dzięki któremu Celtics znowu objęli kilka punktów przewagi, ale Lakers znowu szybko odpowiedzieli. Wciąż mało aktywny był Sullinger (6/16 FG, 0/3 3PT, 12 pkt, 12 zb), słabszy okres zaliczał też Rondo, który dwukrotnie został zablokowany i ogólnie kolejny już mecz rzucał na przeciętnej skuteczności. Lakers po dobrym starcie także wpadli jednak w rzutowy dołek, pudłując kilka rzutów z rzędu i dając tym samym Celtom szansę na odjazd, którą Bostończycy bardzo dobrze wykorzystali, bowiem przed czwartą kwartą zbudowali sobie 11-punktową przewagę. Znów solidnie spisywał się Brandon Bass (8/15 FG, 4/5 FT, 20 pkt, 8 zb), który w samej trzeciej odsłonie miał 10 punktów oraz 5 zbiórek.

Gospodarze nie zamierzali się jednak poddawać i znów zaczęli zmniejszać straty, gdzie dobitnie pomógł Brooks. I tak, już po chwili gry w czwartej kwarcie mieliśmy remis, gdyż Lakers zanotowali zryw 15-2. Dość powiedzieć, że to właśnie Brooks najpierw dał remis, by chwilę potem dać Lakers pierwsze prowadzenie od bardzo długiego czasu. Prowadzenie to w krótkim czasie urosło zresztą do niezłych rozmiarów, bo jeszcze na cztery minuty przed końcem LAL wygrywali siedmioma oczkami. Warto dodać, że w ciągu ośmiu minut czwartej kwarty gospodarze zdobyli 27 punktów (12/17 FG, 3/4 3PT) przy ledwie dziewięciu ze strony Celtics. Sam Brooks miał więcej punktów niż cała bostońska ekipa w tym okresie. Co ciekawe, za wszystko odpowiadała ławka Lakers, która zdobyła 44 kolejnych punktów swojego zespołu. Ostatecznie Lakers zdołali przekroczyć granicę stu punktów, wygrywając ostatnią kwartę aż 38-16, a cały mecz 101-92.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Pierwsze od stycznia zwycięstwo Lakers w Staples. Wtedy to LAL pokonali Utah Jazz, a kibice otrzymali darmowe tacos za przekroczenie przez ich ulubieńców granicy stu oczek. Przez kolejne półtora miesiąca nie było takich atrakcji, póki w mieście nie pojawili się Celtics.
  2. MarShona Brooksa w barwach Lakers. Debiut, i to od razu taki – nic dziwnego, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił po meczu coach Stevens było pogratulowanie Brooksowi i sympatyczny uścisk. Brooks wraz z Bazemore’em zdobyli bowiem 29 punktów (odpowiednio 14  i 15 oczek), trafiając wspólnie 12 z 21 oddanych rzutów i będąc pewnym wsparciem z ławki rezerwowych. Statystyka meczu? Rezerwowi Lakers wygrali z rezerwowymi Celtics stosunkiem 63-21.
  3. Chimerycznego Jeffa Greena. Świetny start, ale potem to już typowy Jeff Green. Ostatecznie i tak zdołał uciułać te 21 punktów i ponownie być najlepiej punktującym Celtem.
  4. Solidnego Brandona Bassa. Bass ostatnio przechodzi sam siebie i w zasadzie wyznacza kanony pojęcia „solidny”; w niedalekiej przyszłości powinien stać się synonimem tego słowa.
  5. Nieskutecznego Rajona Rondo (do spółki z Jaredem Sullingerem). Tego pierwszego (2/12 z gry) ratuje 11 asyst, tego drugiego (6/16 z gry) z kolei 12 zbiórek. Warto nadmienić, iż z tych 12 zbiórek Sullingera aż dziewięć zebranych było pod koszem przeciwnika. Obaj zrobili sporo (albo nie trafili sporo), by Celtics w ostatecznym rozrachunku rzucali na ledwie 39 procentach z gry i 18 procentach zza łuku (4/22).