Dlaczego nie powinniśmy się pozbywać Wallace’a

Tak, dokładnie. Uważam, że pozbycie się Geralda Wallace’a w chwili obecnej nie jest dla Celtics wskazane. Jest to zawodnik, który może być znaczną siłą w ataku, ponadprzeciętnym obrońcą, liderem w szatni i… no dobra, koniec suchych żartów. Po prostu cena, jaką musielibyśmy zapłacić, aby ktoś wziął jego kontrakt, byłaby wysoka. Zbyt wysoka.

Na wieść o tym, że w ramach wymiany z Brooklyn Nets do Bostonu trafi Gerald Wallace, kibice Celtów raczej nie byli zachwyceni. Nie był też zachwycony sam Wallace. Taki był jednak koszt zrównoważenia kontraktów Pierce’a i Garnetta, a sama wymiana z perspektywy czasu wygląda coraz bardziej jak bardzo dobry ruch Danny’ego Ainge’a. Przebudowa jest w trakcie i mamy świetne perspektywy na przyszłość, co nie byłoby możliwe bez dealu z Nets. Każda róża ma jednak kolce i G-Force wraz ze swoim kontraktem jest niewątpliwie dosyć bolesnym kolcem.

Dlaczego zatem uważam, że nie powinniśmy się go pozbywać? Jego kontrakt jest zły, to prawda, ale 2 lata z hakiem to nie jest coś tak strasznego, jak zdaje się to traktować większość kibiców.  Zwłaszcza, że schodzące kontrakty są przecież traktowane jako asset, wartość dodana. Od liczby lat, przez które będziemy się z Geraldem męczyć, można zatem z dużym prawdopodobieństwem odjąć przynajmniej jeden. A to oznacza, że zostaje nam tylko trochę ponad jeden rok. Rok, po którym kontrakt Wallace’a przeistoczy się z obciążenia w wartościowy zasób, którego będzie można użyć przy ewentualnych transferach.

Uważam, że nie ma sensu pozbywać się skrzętnie gromadzonych assetów tylko po to, żeby mieć wcześniej spokój z zawodnikiem, który… w gruncie rzeczy wcale nie jest taką wielką przeszkodą. Owszem, jego kontrakt blokuje nam cap space, ale… co z tego? I tak nie polujemy obecnie na wolnych agentów, przynajmniej nie na te „największe” nazwiska.  Według różnych plotek Ainge ma zamiar poważniej postarać się o jakąś gwiazdę przed sezonem 2015/2016, czyli dokładnie wtedy, kiedy kontrakt Wallace’a stanie się schodzący. I gdy stanie się on czymś, co może wręcz pomóc w przeprowadzeniu jakiegoś transferu z drużyną rozpoczynającą przebudowę – a nie będzie już gorącym ziemniakiem do którego koniecznie trzeba dorzucić coś wartościowego, żeby ktokolwiek w ogóle na to spojrzał.

Oczywiście, te moje nieco przydługawe wywody tracą jakiekolwiek znaczenie w sytuacji, w której ktoś godzi się wziąć Wallace’a za np. schodzący kontrakt, powiedzmy, Emeki Okafora, nie żądając jednocześnie picków w drafcie czy młodych talentów. Szansa na taki deal jest jednak bliska zeru. Transfer, w którego skład wchodziłby Wallace, na 99% musiałby zawierać albo wybory w drafcie, albo talenty, albo Rajona Rondo (albo kumulację tych elementów). Moim skromnym zdaniem jest to cena przewyższająca ewentualne korzyści z pozbycia się G-Force’a już teraz. Perspektywa może się też zmienić jeszcze w jednym przypadku – wyczyszczenia cap space i podpisania wielkiej gwiazdy już w najbliższe lato – ale na to się póki co nie zanosi.  Musimy pogodzić się z tym, że jeszcze przynajmniej przez rok Wallace będzie biegał w zielonym trykocie i pobierał grube miliony z celtyckiej kasy.