Drugie zwycięstwo z Knicks!

Choć Celtowie wygrywali w pewnym momencie pierwszej połowy różnicą aż 17 punktów to ostatecznie zwyciężyli dopiero po emocjonującej końcówce, zatrzymując New York Knicks na sześciu zdobytych punktach w ostatnich siedmiu minutach gry. Najważniejsze role w decydującym zrywie odegrali Avery Bradley oraz Jeff Green. Najlepsze w tym sezonie spotkanie rozegrał natomiast Courtney Lee. Celtics wygrali tym samym drugie w ciągu niecałego tygodnia spotkanie z Knicks (choć tym razem zagrali o wiele słabiej niż podczas blowoutu w Nowym Jorku) i umocnili się tym samym na fotelu lidera dywizji atlantyckiej. Kolejne spotkanie w poniedziałek, do TD Garden przyjeżdżają Wilki z Minnesoty.

BOXSCORE | GALERIA | SKRÓT

Jeśli ktoś liczył na powtórkę z rozrywki to mocno się zawiódł, bowiem spotkanie od samego początku było dość wyrównane i tym razem Celtowie wcale nie prowadzili po kilku minutach gry 18-1, ale tylko 17-15. Dobrze spisywał się gorący Melo Anthony, któremu gospodarze dawali zdecydowanie za dużo miejsca i szans na rzut. Pod koszem Knicks sporo miejsca miał za to Jared Sullinger (6/9 FG, 7/7 FT, 19 pkt, 6 zb, 3 ast), który z łatwością przepychał Bargnaniego i zdobywał kolejne punkty. Pod koniec kwarty do gry – po 10 meczach przerwy – powrócił Kelly Olynyk. Świetne wejście z ławki zaliczył z kolei Courtney Lee (6/8 FG, 3/3 3PT, 3/4 FT, 18 pkt), trafiając wszystkie oddane rzuty w pierwszej odsłonie (w tym dwie ekwilibrystyczne trójki pod przymusem czasu, jedna pobiła zegar kończący pierwszą kwartę) i zdobywając osiem punktów w trzy minuty gry. Dzięki niemu C’s po 12 minutach prowadzili 29-26.

Słaba gra NYK na początku drugiej odsłony sprawiła, że Celtowie dostali szansę na odskoczenie od rywali i szansę tę wykorzystali, osiągając pierwsze 10-punktowe prowadzenie w meczu. Knicks mieli przede wszystkim ogromne problemy ze skutecznością, po tym gdy w pierwszej kwarcie trafili ponad 50% swoich rzutów. Bostończycy z kolei spokojnie punktowali przeciwników, wykorzystując ich nierozgarnięcie i błędy – nic dziwnego, że udało im się zanotować zryw 16-2 w pierwszych 4 minutach drugich 12 minut. Wciąż świetnie w ofensywie spisywał się Sullinger, na którego Knicks wydawali się nie mieć recepty – Jared już do przerwy miał 17 punktów i 6 zbiórek. Przestał trafiać nawet Amare Stoudemire, który w pierwszej kwarcie rzeczywiście przypominał siebie za swoich najlepszych lat. W drugiej… wrócił do bycia sobą z tego sezonu, tak samo zresztą jak Knicks. Kolejna trójka gorącego Lee dała Celtom aż 17 punktów przewagi. Nowojorczycy zwrócili się więc z prośbą o pomoc do Anthony’ego (20 pkt p, który zaczął swoją hero-ball i przywrócił swój zespół do spotkania, w zasadzie samodzielnie odrabiając straty. Słabo spisywał się Jordan Crawford (0/8 FG, 0/5 3PT, 2/3 FT, 2 pkt, 6 ast, 2 straty). Do przerwy gospodarze prowadzili ledwie sześcioma punktami.

Courtney Lee vs Knicks

Niestety dla Celtów, start drugiej połowy w ich wykonaniu nie był zbyt dobry (schorzenie znane powszechnie jako syndrom trzeciej kwarty) i Knicks szybko dogonili gospodarzy, doprowadzając do remisu 59-59, by po chwili wyjść nawet na prowadzenie. Tym razem to Celtics mieli spore problemy z trafianiem, popełniając też sporo prostych błędów i dając po prostu Knicks pole do popisu, którzy krok po kroku powiększali przewagę. Dość powiedzieć, że w ciągu 17 minut gry Bostończycy zdobyli ledwie 17 punktów przy… 41 ze strony rywali. Jednym z niewielu Celtów, którzy utrzymywali dobry poziom był Lee, dzięki któremu widać było różnicę między ławką a słabo spisującymi się starterami. Przed ostatnią kwartą Knicks prowadzili więc 73-68, wygrywając trzecią kwartę – w której C’s trafili sześć z 18 prób – stosunkiem 23-12.

Celtics nie ułatwili sobie zadania na początku czwartej kwarty, wciąż grając bez pomysłu i bez płynnego przejścia piłki w ataku. Brakowało przede wszystkim agresywniejszych wejść pod kosz, a większość akcji zabierała Celtom kilkanaście sekund zanim udało im się dojść do jakiejkolwiek – niekoniecznie dobrej – pozycji. Kilka dobrych w obronie akcji dało jednak Celtom szansę na odrobienie strat i Celtowie tę szansę wykorzystali, notując 10 punktów bez odpowiedzi rywala (trójki Faveraniego, Bradleya) i wracając do spotkania – NYK przez prawie sześć minut gry zdobyli ledwie dwa punkty. Mimo to, Bostończycy wciąż nie mogli wyjść na prowadzenie… aż do kolejnej trójki Avery Bradleya (5/12 FG, 2/3 3PT, 13 pkt, 6 zb) na nieco ponad 2 minuty przed końcem spotkania. Chwilę potem świetnie rolującego do kosza Faveraniego obsłużył niesamowicie nieskuteczny Crawforda, dzięki przewaga gospodarzy wynosiła 4 punkty. To wszystko zawdzięczają jednak solidnej postawie w obronie w ostatniej kwarcie (goście zdobyli tylko 13 punktów w 4q i ledwie sześć przez ostatnie siedem minut). W decydującej akcji trafił jeszcze Green (z faulem, choć wolnego nie wykorzystał), a Celtics wygrali ostatecznie 90-86.

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Kelly Olynyka. Olynyk wrócił po 10 meczach i w 14 minut gry zaprezentował się całkiem nieźle, a najbardziej pamiętnym momentem był oczywiście efektowny blok. Kelly dołożył do tego też 3 punkty oraz 4 zbiórki. Popełnił także trzy straty. Straty były zresztą problemem całej drużyny – Celtowie popełnili ich ogółem 15. Dla porównania: Knicks mieli ich ledwie sześć. A mimo to i tak wygrali Zieloni.
  2. Dobrą pierwszą kwartę. Kwartę, w której Celtics trafili 63% swoich rzutów. Dalej już tak różowo nie było (szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę trzecią kwartę, w której Celtowie roztrwonili 17-punktową przewagę), ale ostatecznie skuteczność ekipy z Bostonu wyniosła 48.5% (w tym 33% zza łuku, 7 trafionych trójek) przy równych 40% (w tym 23.8% zza łuku, 5 trafionych trójek) po stronie Knicks.
  3. Świetnego Courtneya Lee. Lee zaliczył season-high 18 punktów na świetnej skuteczności, będąc zdecydowanie najlepszym rezerwowym Celtics w tym meczu i zapewniając sporo dobrej gry oraz energii z drugiego garnituru. Występ ten jest niejako potwierdzeniem faktu, iż Courtney rozgrywa naprawdę dobry sezon – być może nawet najlepszy w karierze – będąc przede wszystkim efektywnym (a ciężko być bardziej efektywnym niż zdobywając 18 punktów w 19 minut).
  4. Słabiutkich Jeffa Greena oraz Jordana Crawforda. Choć trzeba przyznać, że Green (3/7 FG, 1/3 3PT, 1/3 FT, 8 pkt, 4 zb) odwalił kapitalną robotę w obronie w czwartej kwarcie na Melo, a na dodatek trafił coś na kształt daggera. Crawford z kolei miał kilka dobrych podań w decydujących minutach, ale ogółem popełniał błąd za błędem i zaliczył chyba najgorsze w tym sezonie spotkanie.
  5. Dobrą grę Jareda Sullingera. Przynajmniej w pierwszej połowie, kiedy to Jared totalnie dominował pod koszami. W drugiej nieco znikł (ledwie dwa punkty zdobyte na początku trzeciej kwarty), a dodatkowo Brad Stevens zdecydował się grać w końcówce Faveranim, a nie Sullingerem właśnie, co zresztą wyszło Celtom na dobre. Warto dodać, że Bostończycy – także dzięki Sullingerowi – wygrali walkę na tablicach (choć największy w to wkład miał… Brandon Bass, zdobywca 10 puntów i 8 zbiórek) stosunkiem 42-38.