Rzucający obrońca Boston Celtics, Avery Bradley zastąpi w tym roku Jasona Terry’ego i to właśnie on będzie pisał swój dziennik na łamach amerykańskiego serwisu ESPNBoston.com. Postanowiliśmy tłumaczyć go specjalnie dla Was, czytelników naszej strony, aby umilić Wam czas między czytaniem relacji ze spotkań koniczynek, a śledzeniem plotek transferowych. W pierwszej odsłonie Avery opowiada m. in. o emocjonalnie przeżytych wakacjach i o tym jak zmienił się styl prowadzenia drużyny odkąd do Bean-Town przybył Brad Stevens.
“Cóż, zanim zacznę opowiadać o tym co się dzieje na parkiecie, chciałem na początku podzielić się z Wami bardzo ważnym wydarzeniem – tuż przed startem sezonu zostałem ojcem. Mieć syna [Avery Bradley III – przyp. red] to wspaniałe uczucie i nie mogę prosić Boga o nic więcej. Najtrudniejszą częścią dotychczasowego procesu wychowania są momenty, w których tak na prawdę nie wiem, czego maluch ode mnie oczekuje! Czasami czuję się z tym naprawdę źle. Obecnie moim głównym obowiązkiem jest zmienianie pieluszek i robię to praktycznie cały czas.
Tuż przed tym jak zostałem obdarzony synem odeszła moja mama. Był to dla mnie bolesny cios. Dopiero narodziny małego Avery’ego sprawiły, że udało mi się po tym podnieść. Takie jest życie i jedyne co nam pozostaje to modlitwa. Codziennie proszę Boga o rady. Obecnie wszystko u mnie się unormowało i można powiedzieć, że jest nieźle.
Przechodząc do koszykówki… Jeżeli zapytacie się mnie o moją nominalną pozycję, odpowiem Wam, że jestem combo-guardem. Jestem w stanie grać zarówno jako rozgrywający, jak i rzucający obrońca. Ostatnio zacząłem być wykorzystywany przez trenera jako “dwójka” i w rezultacie czuję, że gram dużo lepiej. Zamiast brać piłkę w ręce i kreować pozycję partnerom mogłem skupić się na ich poszukiwaniu, dzięki czemu odprężyłem się i zacząłem czuć się swobodnie. To najważniejsze w byciu graczem ofensywnym – czuć się komfortowo.
Przykładem może być ostatni mecz w Orlando. Wygraliśmy, ja zdobyłem 24 punkty, nieźle czułem piłkę, a rzuty z półdystansu znajdywały drogę do kosza. To coś nad czym dużo ostatnio pracowałem. Oczywiście nie tylko nad tym, widać jednak, że moi koledzy z drużyny z łatwością stwarzali mi dobre okazje, a ja trafiałem niekontestowane rzuty. To był dla mnie bardzo udany mecz.
Jestem dumny także z mojej defensywy. Bycie dobrym obrońcą nie jest czymś czego się nauczyłem. To dar od Boga i gram na takim samym poziomie w defensywie od zawsze.
W ubiegłym roku Jason Terry nie był dla mnie nowym znajomym. Obaj pochodzimy z Waszyngtonu. Jason lubi przyglądać się młodym zawodnikom ze swoich rodzinnych stron. Byliśmy bardzo blisko, jak bracie. Pewnie możecie to potwierdzić, patrząc na nasze relacje na parkiecie w ubiegłym sezonie. Mimo tego, tak naprawdę to rodzina jest tym, co oddziałuje na moją grę najbardziej.
Obecnie nie jestem już debiutantem, ale daleko mi jeszcze do bycia weteranem. To świetne uczucie móc uczyć młodszych zawodników, jak zachowywać się na parkiecie, pomagać im. Ludzie pomagali mi podczas moich ciężkich początków i teraz mam okazję odwdzięczyć się i pomagać innym.
Opisałbym naszą drużynę jako grupę równych sobie. Ogólnie, tacy jesteśmy. Nie ma wśród nas gwiazdy. Każdy przychodzi z rana na trening ciężko pracując dla dobra zespołu. Nasze gwiazdy zostały w tym roku wytransferowane na Brooklyn. Gdy się o tym dowiedziałem, poczułem się jakby pękło mi serce. Nauczyłem się od tych gości gry na najwyższym poziomie, byli dla mnie jak starsi bracia. Ciężko było patrzeć jak odchodzą, ale życzę im wszystkiego najlepszego.
Mamy w drużynie kilka nowych twarzy. Jest nam ze sobą dobrze, ponieważ weterani tacy jak Gerald, Keith i Rajon trzymają nas “w kupie”. Szczerze, to jest grupa świetnych i odpowiedzialnych facetów.
Jak wiecie, także i Doc opuścił Boston. Trener Stevens ma zdecydowanie inny styl prowadzenia drużyny. Jeden jest luźniejszy, drugi jest intensywny. Tym intensywnym jest oczywiście Doc. Brad jest wyluzowany od rzutu sędziowskiego aż po kończącą syrenę. Od początku zauważyliśmy jedno – uwielbia grać up-tempo.
Cel tej drużyny jest taki jak każdej innej – chcemy zostać mistrzami NBA. Nigdy się nie hamujemy, nie stopujemy. Naszym celem jest dotrzeć do PO i zdobyć tytuł. Moim personalnym celem jest pomaganie drużynie jak tylko się da. Chciałbym także zostać wybrany do pierwszej piątki obrońców. Pracuję nad sobą ostro i wiem, że nie ma dla mnie limitów. To, że nie zobaczyłem swojego nazwiska na liście kandydatów do ASG nie zabolało mnie w najmniejszym stopniu. Nie byłem zaskoczony. Będę pracował nad sobą z dnia na dzień.
W piątek przegraliśmy z Portland i było to ciężkie do zaakceptowania. Mogliśmy wygrać, czułem to. Teraz musimy uczyć się na błędach i wyciągąć z nich wnioski. Oglądaliśmy film i doskonale wiemy co poszło nie tak. Teraz wyjeżdżamy na 3-meczowy trip. Chcemy się rozwijać, cały czas, bez przerwy.
Rozpocząłem tę notkę od zwierzeń spoza parkietu i na takich chcę skończyć. Chciałem Wam polecić mój ulubiony film. Wiem, że każdy ma inne gusta, moim ulubionym filmem jest “All About the Benjamins”. Powód jest następujący – pewne wakacje spędziłem u rodziny w Mississippi, całe lato. Moja babcia nie miała kablówki, a na kasecie był nagrany ten film. Oglądałem go więc cały czas, znam go na pamięć, kwestia po kwestii. Możecie mnie sprawdzić. Obejrzyjcie sobie go, jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście.”