Portland Trail Blazers wyjeżdżają z Bostonu z piątym zwycięstwem z rzędu, a to oznacza że Celtowie przegrali szóste spotkanie w tym sezonie (i jednocześnie drugie z rzędu). Nie pomogła świetna postawa Jareda Sullingera, który wrócił do gry po jednym meczu absencji i zdobył aż 26 punktów, najwięcej w dotychczasowej karierze, dokładając do tego też osiem zbiórek. Bostończycy nie mieli za dużo do powiedzenia w starciu z mocną ofensywą Blazers, którą prowadziło trio Aldrige – Batum – Lillard, ale swoje zrobił też weteran Mo Williams. O wszystkim zdecydowała świetna końcówka trzeciej kwarty w wykonaniu ekipy przyjezdnych. Kolejny mecz C’s już dziś, szybki lot do Minneapolis i spotkanie z T’Wolves.
Celtowie znów zaczęli słabo, mając ogromne problemy z trafianiem. Dość powiedzieć, że przez bardzo długi czas w pierwszej kwarcie mieli na koncie ledwie jeden trafiony rzut z gry (a w pewnym momencie 2/12). Na koniec kwarty było jednak tylko 21-23, a to głównie za sprawą świetnej postawy Jareda Sullingera (11/18 FG, 2/4 3PT, 2/2 FT, 26 pkt, 8 zb, 4 straty), który po meczu przerwy wrócił do gry i od samego początku spisywał się naprawdę dobrze. Na przeciwnym biegunie był z kolei Brandon Bass. Nierówno grał też Jordan Crawford (4/12 FG, 3/4 FT, 11 pkt, 5 ast, 4 zb, 3 straty, 2 przechwyty), który w kilku akcjach w defensywie zupełnie się pogubił, ale w kilku innych zaliczał przechwyty czy dobrze przerywał kontrataki Blazers. Agresywny był Jeff Green, jedyny starter, który wyglądał i grał nieźle.
O wiele lepiej wyglądała gra w drugiej kwarcie, kiedy to Celtics prezentowali się solidnie i objęli nawet pierwsze w meczu prowadzenie. A wszystko dlatego, że rzuty zaczęły wpadać im do kosza – po bardzo słabym starcie gospodarze trafili kolejne 13 z 16 oddanych rzutów. Mocne wejście z ławki zaliczył Phil Pressey (2/3 3PT, 6 pkt, 3 ast, 2 straty), który dwukrotnie bez zawahania rzucał zza łuku i dwukrotnie trafił. Niestety, Celtics cały czas popełniali za dużo łatwych strat, które przekładały się na jeszcze łatwiejsze punkty Blazers. Ostatecznie rywale prowadzili po dwóch kwartach 57-51, trafiając kilka trójek pod koniec drugiej odsłony.
Dopiero na początku drugiej połowy pierwsze punkty zdobył Bass (3/11 FG, 6 pkt, 7 zb, 2 blk, -22, gdy był na parkiecie), który po wyjściu z szatni wyglądał o niebo lepiej niż w pierwszych 24 minutach, popisując się nawet efektownym blokiem na Aldrige’u. Agresywną grę kontynuował Green (4/12 FG, 0/4 3PT, 6/6 FT, 14 pkt, 4 zb), który swoimi wejściami pod kosz otwierał pozycje także innym zawodnikom. Blazers opierali się z kolei na dwójce Lillard – Batum, dzięki której utrzymywali kilkupunktowe prowadzenie, wciąż nie mogąc jednak odskoczyć na bezpieczną odległość. Cały czas dobrze grał Sullinger, ale pod koniec kwarty to Blazers wykorzystali swoje szanse (run 17-8), dzięki czemu w końcu objęli ponad 10-punktowe prowadzenie i przed ostatnią odsłoną prowadzili 90-78.
Trzeba też pochwalić solidną postawę Courtneya Lee (4/9 FG, 1/2 3PT, 9 pkt, 2 ast, 2 blk), który bardzo dobrze spisywał się w obronie i dołożył też swoje w ataku. To właśnie po jego trójce przewaga Blazers zmalała do ośmiu punktów, a do końca spotkania było jeszcze przecież sporo czasu. Chwilę potem drugą już w czwartej kwarcie trójkę dołożył fenomenalny Sullinger. Goście szybko jednak odpowiedzieli, dzięki czemu mogli spokojnie już kontrolować przebieg spotkania. Siadł nieco atak Celtów, którzy w drugiej połowie zostali też zmiażdżeni na tablicach (ogółem 34-47) W końcu swoją szansę dostał MarShon Brooks, ale przez trzy minuty gry nie pokazał on nic wielkiego. Kolejne punkty dokładał natomiast Aldrige i ostatecznie Blazers wygrali 109-96.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Świetnego Jareda Sullingera, którego oglądanie było czystą przyjemnością. Jared nic sobie nie robił z różnicy wzrostu i skutecznie walczył pod koszami Trail Blazers, ale trafiał też z dalszych odległości. Nic więc dziwnego, że ustanowił on swój carrer-high w punktach.
- Totalnie pogubionego w obronie Jordana Crawforda. Gdyby jeszcze Crawford do tej całkiem niezłej gry w ataku dołożył choćby solidną postawę w obronie to byłby z niego naprawdę dobry rozgrywający. Tymczasem Jordan czasem kompletnie gubi się w obronie, nie wiedząc gdzie znajduje się jego matchup, czym sprawia nie lada problemy dla całej bostońskiej defensywy. Fakt faktem, że w każdym spotkaniu zalicza on kilka przechwytów, wybroni też w bardzo dobry sposób jedną czy dwie akcje, ale to za mało, by mówić o nim w kategoriach nawet ponad przeciętnego obrońcy.
- Dobrą grę ławki rezerwowych. Drugi unit zdobył w tym spotkaniu aż 57 punktów, głównie za sprawą Sullingera (26), ale swoje dołożyli także Lee (9), Faverani (9), Wallace (7) oraz Pressey (6). Dość powiedzieć, że starterzy trafili ledwie 14 z 42 rzutów (nie trafiając żadnego z siedmiu rzutów za trzy) i zdobyli łącznie 39 punktów.
- Skuteczność/nieskuteczność. Ciężko powiedzieć, bo ogółem Celtowie trafili ponad 45% swoich rzutów (w tym 7 z 18 trójek = 38.9%), pozwalając jednocześnie przeciwnikom na trafienie prawie 49% z gry i 34.6% zza łuku. Wydaje się, że gdyby w tym spotkaniu lepiej zaprezentował się pierwszy skład Celtics to zwycięstwo byłoby na wyciągnięcie ręki.
- MarShona Brooksa. To naprawdę wydarzenie, bo Brooks zakończył przecież tym samym serię sześciu spotkań z DNPs. W te trzy minuty nie miał jednak okazji pokazać czegoś więcej, oddał tylko jeden niecelny rzut.