Zamiana miejsc dobra dla obu

Kto by się spodziewał, że jedna mała zmiana spowoduje serię czterech zwycięstw z rzędu. Zmiana w zasadzie tylko z pozoru mała, bo choć Gerald Wallace został przesunięty na ławkę rezerwowych, a w jego miejsce w pierwszej piątce pojawił się Jordan Crawford to jednak zmiana ta pociągnęła za sobą wiele innych, które pozwoliły Celtom wygrać pierwsze spotkanie, a także kilka kolejnych. Jordan Crawford powoli zaczyna być też postrzegany jako ktoś, kto rzeczywiście może się drużynie przydać, a niekoniecznie być typowym cancerem. Gerald Wallace z kolei – choć początkowo niechętny przesunięciu na ławkę – zdaje się być pogodzony ze swoją rolą, która teraz mu nawet odpowiada. Przynajmniej tak twierdzi.

Zacznijmy jednak od tego pierwszego. Przed sezonem zapowiadał, że od teraz będzie jednym z liderów, w trakcie spotkań przedsezonowych rzeczywiście emanował spokojem i dojrzałą grą, a od czasu przesunięcia go do pierwszej piątki gra najlepszy chyba basket w karierze. Nie mówcie mu jednak tego, bo spotka was los pewnego dziennikarza.

Dziennikarz: Oczywiście odnosiłeś sukcesy w przeszłości, ale powiedziałbym, że w tym momencie grasz najlepszą koszykówkę w karierze…

Crawford: (przerywa) Ty byś tak powiedział.

Dziennikarz: A czy Ty byś tak powiedział?

Crawford: Nie, niespecjalnie. Ale możesz kontynuować.

Dziennikarz: Czy powiedziałbyś, że grasz teraz najlepiej w karierze?

Crawford: Jak brzmi twoje pytanie?

Crawford zapytany o to, czy był niezrozumiany w przyszłości, odpowiedział też:

„Tak naprawdę to nie chcę, aby ludzie mnie rozumieli. Pozwalam ludziom, aby myśleli o mnie, co chcą. W ogóle mnie to nie obchodzi.”

Te dwa przykłady dobitnie pokazują to, jakim tak właściwie zawodnikiem jest Jordan Crawford. Nieco szalonym, zdaje się lekko narwanym, który jednak ma w głębokim poważaniu to, co ludzie o nim myślą i to, co mówią o nim reporterzy. Pokazuje to też, że Crawford jest graczem zarozumiałym, tak samo jak choćby ta poniższa wypowiedź, uchwycona po zwycięstwie 120-105 z Orlando Magic, kiedy to Crawford był jednym z najlepszych zawodników na parkiecie, notując double-double i rozdając 10 asyst, gdy został on zapytany o umiejętności podawania:

„Dopiero teraz to zauważyliście, co? Zostałem obdarzony dobrą wizją gry. Gdy kolega z zespołu jest na otwartej pozycji, znajduję go.”

W meczu z Magic rzeczywiście znajdował. Do dziesięciu ostatnich podań dołożył też jednak 16 punktów na dobrej skuteczności, pięć zbiórek oraz jeden przechwyt i co najważniejsze, ani razu nie stracił piłki. Highlights z tego spotkania poniżej:

Jego wpływ na ofensywę widać gołym okiem, a potwierdzą to tylko statystyki z tych czterech wygranych spotkań z Crawfordem jako rozgrywającym – ofensywy rating (punkty zdobywane na 100 posiadań) wynosi 109.3 z nim na parkiecie i zmniejsza się o osiem, gdy Jordan z parkietu schodzi. Spadła też częstotliwość strat, ale przejście Crawforda do pierwszej piątki pozwoliło przede wszystkim na lepszą grę Avery’emu Bradleyowi, który mógł przesunąć się na swoją nominalną pozycję.

Trzeba bowiem podkreślić, że Crawford spisuje się zaskakująco dobrze. Na przestrzeni tych czterech spotkań z łatwością można stwierdzić, że czuje się on bardzo komfortowo z piłką w ręku i trzeba też zauważyć, że w żaden sposób nie gra on samolubnie. Dodatkowo, nie dość że dobrze kreuje sytuacje partnerom to także może sam sobie wykreować dogodną pozycję do oddania rzutu, rozciągając tym samym pole gry i sprawiając, że obrońcy drużyny przeciwnej cały czas muszą być uważni. 25-latek zapytany o to, czy podoba mu się fakt, iż w tym sezonie gra jako jedynka, odpowiedział:

„Czuję, że jestem rozgrywającym. To inii ludzie przykleili mi łatkę rzucającego obrońcy.”

W samych pozytywach od początku obozu treningowego wypowiada się też o nim coach Stevens, który ostatnio chwalił przede wszystkim stabilność Crawforda. Jeśli jednak można zachwycać się nad tym, jak bardzo dobry wpływ Crawford ma na atak Celtics to trzeba też zwrócić uwagę na to, że defensywa jest o wiele gorsza, gdy przebywa on na parkiecie (zespół traci wtedy średnio 104.4 punktów na 100 posiadań) niż gdy siedzi na ławce (93.7 punktów na 100 posiadań). Jest to jednak jeden z niewielu mankamentów w ostatnio prezentowanej grze Jordana, który chyba rzeczywiście dojrzał, o czym tak mówi Jeff Green:

„Myślę, że jest bardziej dojrzały. Wiem, że miał złą reputację, gdy odchodził z Wizards, gdzie uważany był za gracza jednowymiarowego. Teraz poznaje grę. Gra po obu stronach parkietu. Jest większy niż wielu obrońców, więc z łatwością może nad nimi rzucać. I ma tę mentalność, by być strzelcem, gdy potrzeba.”

Dojrzał albo to po prostu efekt czegoś innego, dwa słowa. Rok kontraktowy. To niesamowite, co te dwa słowa robią z człowiekiem. Niesamowite również, co wygranie może zrobić z człowiekiem. Jeszcze niedawno Gerald Wallace nieustannie narzekał na swoich kolegów, następnie narzekał na brak zwycięstw, brak zaangażowania, a gdy Celtics zaczęli wygrywać po przesunięciu go na ławkę to zaczął narzekać na fakt, że musi wchodzić z ławki. Dobra passa jednak trwa, dlatego Wallace – przynajmniej chwilowo – jest zadowolony i – jak sam twierdzi – pogodził się nawet z rolą rezerwowego, która teraz mu odpowiada.

Wallace, który w zasadzie przez większość swojej kariery rozpoczynał mecze w pierwszej piątce, teraz jest swoistym energizerem z ławki i jednym z pierwszych z drugiego unitu Celtów. Na parkiecie robi prawie wszystko, oprócz punktowania. W spotkaniu z Magic oddał ledwie jeden rzut (którego zresztą nie trafił, dobijać musiał Vitor Faverani), spudłował też jeden z dwóch rzutów wolnych i tak na koncie zapisał ledwie jeden punkt. Do tego dołożył jednak pięć asyst, trzy przechwyty i dwie zbiórki. Najważniejsza była jednak statystyka „plus/minus”, gdzie Wallace miał w rubryce team-high „+20”. Po meczu coach Stevens powiedział więc, że jeśli o niego chodzi to tylko ta statystyka go obchodzi.

Warto też jednak zajrzeć nieco głębiej, bo okaże się, że w ciągu tej zwycięskiej serii Wallace ma naprawdę wielki wpływ na defensywę Celtów, a najlepiej oddaje to rating na poziomie 94.5 punktów na 100 posiadań, które zespół traci, gdy 31-latek przebywa na parkiecie. Dodatkowo, tylko Jared Sullinger ma większy wpływ na zespół, jeśli zestawimy ze sobą rating defensywy i ofensywny. Sam zainteresowany zaznacza, że głównym celem drużyny jest ciągły progres i nie obchodzi go miejsce w dywizji, ale w konferencji. Pytanie jednak, co będzie jeśli Celtowie znów zaczną przegrywać i zdarzy im się kilka serii porażek. Czy Wallace również wtedy będzie zadowolony ze swojej roli, z kolegów, z siebie samego? Trudno przewidzieć, ale fakty są takie, iż od momentu zamiany Crawforda na Wallace’a zespół wygrał cztery spotkania z rzędu i obaj mieli w tym wielki udział (by wspomnieć tylko idealne podanie Crusha w meczu z Miami), jakby w końcu odnajdując te właściwe role. I oby tak dalej. Również dlatego, że dzięki temu rośnie wartość transferowa obu panów.