Sezon dla Celtów już się skończył, większość zawodników już od dawna spakowana na ryby, dlatego można krótki podsumować ich grę i to, jak spisali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Z pewnością nie był to sezon łatwy, a w większości miesięcy Celtics spotykali kolejne trudności na swojej, i tak wyboistej już, drodze. Głównie dlatego był to sezon pełen rozczarowań, który zakończył się porażką już w pierwszej rundzie. Żeby ocenić tę kampanię trzeba więc będzie wziąć pod uwagę, jakie były oczekiwania, co do danego zawodnika przed sezonem, jak spisał się on w RS, a co pokazał w fazie posezonowej. Na pierwszy ogień: jeden z weteranów, mający za sobą pierwszy w Bostonie sezon – Jason Terry.
PRZED SEZONEM:
Jason Terry miał sprawić, że fani szybko zapomną o Rayu Allenie. W końcu jest odrobinę młodszy, ma już mistrzowskie doświadczenie, no i od zawsze świetnie spisywał się przede wszystkim w playoffs i w końcówkach spotkań. Podpisał więc trzyletni kontrakt za pełne MLE (trochę ponad $5 mln za rok gry), a wszyscy kibice, łącznie z samym Terrym, wierzyli że jego przyjście do Bostonu to świetny ruch. Tak świetny, że przesądny Terry wytatuował sobie nawet leprechauna z mistrzowskim trofeum.
SEZON REGULARNY:
Różowo nie było, samolot wysoko nie polatał. Sezon regularny Terry’ego można opisać jednym słowem – turbulencje. Było zdecydowanie więcej upadków, aniżeli wzlotów. Miał być przede wszystkim gorącą iskrą z ławki, jednakże słaby początek sezonu, a potem kontuzje sprawiły, że Terry migrował między pierwszą piątką a ławką rezerwowych i w zasadzie nie mógł znaleźć swojego miejsca w układance Riversa. Mówiło się, że po kontuzji Rondo zacznie grać lepiej, ale grał… porównywalnie do tego, co wcześniej. Notował średnio 10.1 punktów w prawie 27 minut gry, rzucając przy tym na skuteczności trochę ponad 43% z gry i 37% zza łuku. Mecze, w których rzeczywiście latał można było policzyć na palcach jednej ręki, bo w większości spotkań żaden radar go nie wykrywał. Z tym, że chcieliśmy Jeta widocznego, a nie niewidzialnego.
PLAYOFFS:
Lepiej, niż w sezonie regularnym, ale cały czas słabo. Tak w zasadzie to dopiero w tej fazie Terry zagrał tak, jak oczekiwaliśmy, ale wystarczyło to na zaledwie jedno zwycięstwo – w meczu numer cztery Jason zdecydowanie był bohaterem, ale nawet to nie wymazuje z pamięci słabego sezonu regularnego. Wtedy, gdy Terry ten jeden raz uniósł się aż pod sam szczyt hali w Bostonie, Celtowie wygrali po dogrywce i przedłużyli sobie życie w playoffs 2013, a Terry zdobył 18 punktów, trafiając 7 z 10 rzutów, w tym jedną wielką trójkę. No i zdobył też 9 punktów w dogrywce, w tym siedem ostatnich punktów Celtics. To jednak za mało, aby zmazać plamę tego paliwa, które wyciekało z każdym kolejnym miesiącem w sezonie regularnym.
OCENA: 2+
Ten plusik to za Game4 z Knicks. I tak dużo, biorąc pod uwagę, że w tych kilkudziesięciu spotkaniach Terry był po prostu niewidoczny, a może bardziej niewidzialny. Tyle, że nie tego oczekiwaliśmy.
CO DALEJ?
Terry już zdążył zapowiedzieć, że nie kończy kariery po tym sezonie, a w umowie ma przecież jeszcze dwa lata w Bostonie. Jego pierwszy sezon w Dallas także nie był udany, więc można liczyć, że ten drugi w Bostonie będzie zdecydowanie lepszy od pierwszego, choć przecież Terry nie ma już 20-paru lat, lecz zbliża się do… 40-tki. Być może zasługuje na drugą szansę, ale nie jest powiedziane, że Ainge nie będzie nim handlował. W każdym razie, jeśli Terry ma w Celtics grać nadal, to niech latem przejdzie solidny lifting. W innym wypadku, chyba już możemy się zrzucać i powoli fundować mu usuwanie tatuażu. Choć w sumie, skoro sam ma więcej od wszystkich polskich kibiców Celtics, to niech sam sobie zafunduje. Najlepiej jednak, gdyby tego robić nie musiał.