Boston Celtics już o 21:00 czasu polskiego w sobotę, 20. kwietnia 2013 roku rozpoczną kolejne playoffs. Playoffs inne od dotychczasowych, bo bez Rajona Rondo, czy Raya Allena. Playoffs być może ostatnie w karierze Kevina Garnetta, czy Paula Pierce’a. Playoffs, które pokażą nam, na czym stoją i w jakim kierunku podążają Celtics. I choć po raz kolejny nie jesteśmy faworytami, to jednak możemy mieć nadzieję na kolejną piękną podróż. Bo to przecież Boston Celtics. Jakkolwiek to wszystko się skończy – możemy mieć pewność, że Bostończycy dadzą z siebie wszystko. A to, w połączeniu z odrobiną szczęścia, może napisać naprawdę ciekawą historię. Przygotujcie się na wielkie momenty. Rozpoczynamy playoffs 2013!
TERMINARZ
Game 2: @New York, 23/24 kwietnia, 2:00 PL
Game 3: Boston, 26/27 kwietnia, 2:00 PL
Game 4: Boston, 28 kwietnia, 19:00 PL
*Game 5: @New York, 1 maja, ???
*Game 6: Boston, 3 maja, ???
*Game 7: @New York, 5 maja, ???
SEZON REGULARNY
W sezonie regularnym obie drużyny spotkały się czterokrotnie. Po raz pierwszy od 7. lat Knicks zdołali zwyciężyć w Bostonie, po raz pierwszy od 9. lat potrafili oni także zwyciężyć w serii sezonu regularnego (3-1). Jak przebiegały tamte spotkania? Krótka retrospekcja poniżej:
No Rondo, no problem! – W102-96 – 07/01/2013
Celtowie wygrywają kolejny, trzeci już mecz z rzędu, tym razem z najwyżej notowanymi rywalami z własnej dywizji, czyli New York Knicks. Mimo braku Rajona Rondo C’s zagrali świetną drugą połowę, a w szczególności trzecią kwartę, gdzie dali sobie wrzucić zaledwie 16 oczek. Na parkiecie, jak to już bywa między tymi dwiema drużynami dochodziło do różnych spięć. Knicks znani ze swojej świetnej ofensywy wrzucili Celtom aż 35 oczek w drugiej odsłonie, co podziałało jak czerwona płachta na byka. W trzeciej kwarcie goście ograniczyli Nowojorczyków do zaledwie 16 oczek, sprawiając, że spudłowali oni wszystkie rzuty z dystansu które oddali. Dzięki temu C’s wyszli na 4-punktowe prowadzenie, które dość szybko zostało zniwelowane przez przeciwników. Końcówka należała jednak do Celtów – na 45 sekund do końca spotkania pięknego step-backa sprzed nosa najlepszego obrońcy minionego sezonu, Tysona Chandlera, trafił Paul Pierce. Ostatecznie 102 – 96 dla podopiecznych Doca Riversa.
Gdzie sam Rondo to za mało… – L86-89 – 24/01/2013
Rajon Rondo rozegrał kolejny świetny mecz ponownie pokazując się z bardzo dobre strony – Rajon zanotował czwarte w tym sezonie triple-double. To jego wspaniała gra dała Celtom nadzieje w czwartej kwarcie, gdy Rondo trafiał kolejne rzuty i zmniejszał 10-punktową przewagę New York Knicks. Wszystko postanowił jednak zepsuć Paul Pierce, który zaliczył dwie koszmarne straty w dwóch kolejnych, decydujących momentach spotkania, przez co Knicks nie musieli wcale się natrudzić, by obronić 3-punktowe prowadzenie zdobyte po wielkim rzucie JR Smitha. Poza tym Pierce nie trafił nawet rzutu z gry w drugiej połowie, a mecz ponownie zakończył ze słabą skutecznością (6/15). To się nazywa „dołek”…
Porażka z Knicks w TD Garden… – L85-100 – 26/03/2013
Celtowie, osłabieni brakiem Kevina Garnetta (nie biorąc pod uwagę innych, od dłuższego czasu rehabilitujących się zawodników) ulegli nowojorskim Knicks 85-100. Do zwycięstwa gości poprowadził strzelecki duet Anthony-Smith, który razem uzbierał aż 61 oczek. Taka siła ognia była zdecydowanie za duża jak na obronę Celtów, gdzie pod koszami jako najwyższy zawodnik biegał Brandon Bass, a bronieniem na obwodzie zajmował się Jordan Crawford. Celtowie zanotowali zaledwie 6 punktów z ponowienia akcji. Knicks bezlitośnie wykorzystali fakt braku Kevina Garnetta, zbierając aż 15 piłek na atakowanej desce, zamieniając je na 27 punktów drugiej szansy. Po raz kolejny Celtowie zostali zmasakrowani z kontry, do której z reguły doprowadzały głupie straty. C’s wyglądali na zmęczonych, ospałych i zdecydowanie nie myśleli na parkiecie, często nie przykładając się do gry. Spowodowało to 20 strat. To, włącznie z ofensywnymi zbiórkami sprawiło, że Knicks oddali aż 21 rzutów więcej od Celtów i mogli pozwolić sobie na pewne szaleństwo.
Knicks łatwo pokonują Celtów… – L89-108 – 30/03/2013
Boston Celtics nie sprawili wszystkim fanom wielkanocnego prezentu i w słabym stylu pozwolili graczom New York Knicks na odniesienie łatwego zwycięstwa, 108-89. Nie wystarczyła dobra gra Jeffa Greena oraz Paula Pierce’a, bowiem Knicks byli tego dnia świetnie dysponowani zza łuku (14 trafionych trójek) i głównie dzięki temu udało im się odjechać Celtom na bezpieczną przewagę, pozwalającą kontrolować przebieg spotkania. Bostończycy przegrali tym samym serię sezonu regularnego z Knicks po raz pierwszy od dziewięciu lat!
NAJWAŻNIEJSZE MATCHUPY
- Avery Bradley – JR Smith
Zdecydowanie jeden z kluczowych pojedynków dla losów tej serii. JR Smith przeszedł sporą metamorfozę w stosunku do tego, co prezentował jeszcze w Denver Nuggets. Obecny sezon był najlepszym w jego karierze i wielu mówiło nawet, iż ten rzucający obrońca zasługiwał na miejsce w składzie na Mecz Gwiazd. Tak się jednak nie stało, co nie zmieniło faktu, iż Smith grał naprawdę wyśmienicie (w czterech meczach przeciwko Celtics notował średnio 20 pkt (39% FG, 31% 3PT) oraz 7 zb) i prawdopodobnie zdobędzie przecież nagrodę dla Najlepszego Rezerwowego. Tymczasem po drugiej stronie mamy Avery Bradleya, czyli w zasadzie wciąż żółtodzioba (ona ma dopiero 22 lata!), ale za to już jednego z najlepszych obrońców na piłce – nie tylko wśród żółtodziobów, ale wśród wszystkich graczy najlepszej ligi świata. Bradley stracił sporą część sezonu z powodu kontuzji barków, które wyeliminowały go też z udziału w finałach konferencji przed rokiem. Teraz, Bradley wraca do playoffs i zapowiada, że jest coś winny Miami Heat. Zanim to jednak miałoby w ogóle nastąpić, najpierw trzeba będzie pokonać Knicks. A Bradley będzie tutaj odgrywał dużą rolę.
JR Smith jest takim graczem, który jeśli wejdzie w mecz, to staje się nie do powstrzymania. Płynie wraz z rytmem gry, dlatego też ważne jest, aby maksymalnie utrudnić mu zadanie. Tutaj sporo będzie zależało od Bradleya, ale dużą rolę może też odegrać Courtney Lee, czyli również bardzo dobry obrońca. Postawa Smitha jest bardzo ważna w kontekście całej nowojorskiej drużyny, poza tym Smith jest pierwszą opcją z ławki i kimś, kto cały czas może dostarczać jakże potrzebnej Nowojorczykom energii. Bradley jednak już nieraz pokazywał, że może zatrzymać nawet kogoś tak uzdolnionego w ofensywie. Na barki Bradleya spadnie też pewnie krycie Prigioniego (który nie zagra w pierwszym spotkaniu, być może też w drugim), Feltona, czy Kidda – tak w zasadzie, krycie będzie zależało od tego, kto w danym momencie jest na parkiecie. Bradley powinien też dać wsparcie w ofensywie, gdyż nie może stać się w tej serii graczem jednowymiarowym i nastawionym na defensywę. Końcówka sezonu mogła nieco napawać optymizmem, co do skuteczności Bradleya, tym bardziej po tym, co widzieliśmy wcześniej. Mowa tutaj oczywiście o wielkim dołku rzutowym, w jaki Bradley wpadł na przestrzeni kilku tygodni sezonu regularnego. Na ten moment możemy mieć już jednak tylko nadzieję, że te kilka dni w końcówce sezonu i przed samymi playoffami były dobrym czasem na znalezienie optymalnej formy. Będzie też sporo problemów, jeśli Avery zbyt często popadać będzie w problemy z faulami. Sędziowie powinni być jednak trochę bardziej wyrozumiali, tym bardziej w playoffs, gdzie gra zdecydowanie się zaostrzy. W czterech spotkaniach sezonu regularnego przeciwko Knicks bostoński guard zdobywał średnio 6.5 pkt (35% FG, 20% 3PT), 2.8 zb, 1.5 ast, ale łapał też 4 faule.
- Brandon Bass – Kenyon Martin
Brandon Bass zdecydowanie nie zaliczy dopiero co zakończonego sezonu regularnego do udanych. Bass grał zwyczajnie słabo i przez większość sezonu był zawodnikiem spisującym się poniżej oczekiwań. Przez większość, bo przecież zdarzały się pojedyncze spotkania, które sprawiały, że myśleliśmy sobie, iż to może już teraz, może to jest ten przebłysk. Wydaje się, że ten przebłysk nastąpił dopiero na sam koniec i aż boję się to powiedzieć, ale zdaje się, że nastąpił w idealnym momencie. Cały czas tylko „się zdaje”, bo mamy w pamięci na przykład zeszłoroczne playoffy, w których Bass pojawił się w zasadzie chyba tylko raz (gdy rzucił 27 punktów w drugiej rundzie z Sixers), a na palcach jednej ręki można było policzyć występy co najmniej dobre. Dlatego też większość kibiców ma nadzieję, że w tym roku trend się odwrócił – słaby sezon regularny zostanie poprawiony przez dobre playoffy. Oby. Jeśli bowiem Bass zagra na miarę swojej – niemałej przecież – umowy to wtedy będziemy mogli być zadowoleni. W czterech spotkaniach przeciwko Knicks w tym sezonie Bass notował średnio, 5.8 pkt (62% FG), 4 zb i 1 blk.
Tymczasem już w pierwszej rundzie czeka go naprawdę trudne zadanie. Nie dość, że będzie się musiał sporo namęczyć z Anthonym, to jeszcze napotka bardzo ciężki mur pod koszem Knicks. Co prawda doskonale wiemy, iż Bass w ostatnim czasie ponownie zaczął na dobrej skuteczności rzucać z półdystansu, jednak tak dobry obrońca, jakim jest Keyon Martin z pewnością bardzo utrudni Brandonowi zadanie. Nie będzie też łatwo pod koszem Celtics, gdzie Martin wraz z Chandlerem będą robić niezłe zamieszanie, ale jeśli Bassowi choć trochę uda się ograniczyć te poczynania nowojorskich podkoszowych, to będzie naprawdę dobrze. Przydałoby się też, aby Bass w końcu zaczął zbierać odrobinę więcej niż te pięć-sześć zbiórek. Choć przecież w pogotowiu jest na przykład taki Shavlik Randolph, który tylko czeka, aby wejść na parkiet, zebrać parę piłek i dać Celtom porządnego kopa.
- Kevin Garnett – Tyson Chandler
Obaj są bardzo dobrymi defensorami, jednak obaj mają zupełnie inny styl gry przede wszystkim w ataku. Tutaj wydaje się, ze trudniejsze zadanie czeka Chandlera, bo nie dość, że KG cały czas może bardzo efektywnie grać tyłem do kosza, to jeszcze straszy swoim rzutem z 5-6 metra. Na Chandlerze opiera się w zasadzie cała defensywa Knicks i to z kolei tutaj otwiera się sporo zadań przed Garnettem. Dobrze byłoby wyciągać Chandlera na jak najdalszy dystans tak, aby inni Celtowie mogli mieć więcej miejsca na ścięcia, czy po prostu wejścia pod kosz. Im większe przestrzenie miedzy nowojorskimi graczami, tym lepiej dla Celtów. W obronie z kolei Garnetta znów czeka trudne zadanie, ale przecież doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie będzie to pierwsza playoffowa seria KG. Bez niego celtycka obrona w zasadzie nie istnieje, dlatego też możemy mieć pewność, że z nim na parkiecie nie będzie żadnego odpuszczania, a Knicks staną przed bardzo trudnym zadaniem. Dużo sprowadza się jednak do tego, ile minut na parkiecie spędzać będzie KG. W sezonie regularnym było to 25-30 minut, jednak możemy sądzić, że w playoffach – przy skróconej rotacji – ta liczba wzrośnie. No chyba, że nie pozwoli na to kostka, ale to, co widzieliśmy w ostatnich spotkaniach KG powinno nas tylko napawać optymizmem. W tym sezonie Garnett zaprezentował się w meczach z Knicks dwukrotnie i notował wtedy średnio 13.5 pkt (45% FG), 11 zb, 2 ast, 2 stl oraz jeden blok. O wiele lepiej obrazuje to jednak wszystko statystyka na przestrzeni całego sezonu, która mówi, że wtedy, gdy Garnett siedział na ławce, to Celtics tracili o dziewięć punktów więcej na 100 posiadań. To tylko potwierdza, że KG cały czas jest najważniejszym elementem bostońskiej obrony.
Sporo do powiedzenia w przypadku Chandlera ma zdrowie, który przecież od jakiegoś czasu zmaga się z urazem szyi i nie do końca wiadomo, czy i w jakiej formie będzie w fazie posezonowej (choć sam zainteresowany mówi, że jest już zdrowy w 100%). Zdrowy Chandler to groźny Chandler, ale Garnett już nieraz pokazał, że może z nim bardzo skutecznie walczyć. Ważne będzie przede wszystkim to, aby nie dawać Chandlerowi za dużo swobody pod celtyckim koszem, gdyż nowojorski center jest jednym z najlepszych graczy w NBA, jeśli chodzi o kończenie akcji pod/nad/obok obręczy. Jak też dobrze wiemy, potrafi on bardzo dobrze zbierać, także pod koszem przeciwnika i tutaj ważne będzie dobre zastawianie przy KAŻDEJ zbiórce. Pamiętacie? W playoffach liczy się każde posiadanie. Celtycka obrona nie powinna mieć większych problemów z bronieniem pick-and-rollów, które przecież również odgrywają dużą rolę w playbooku Knicks. Chandler jest przecież jednym z najlepszych rolujących do kosza, a twarde zasłony jakie stawia umożliwiają stworzenie dobrej pozycji dla choćby Kidda, czy Feltona. Chandler wystąpił w tym sezonie w dwóch spotkaniach przeciwko Celtics, w których zdobywał średnio 9 pkt (63% FG, 90% FT) i 12.5 zb (w tym średnio 5 w ofensywie).
- Jeff Green – Carmelo Anthony
Carmelo Anthony miał w zasadzie fenomenalny koniec sezonu, kiedy to niesamowicie wystrzelił do góry, co mecz notując 30-40 punktów. Od zawsze był on znany ze swoich wielkich umiejętności ofensywnych i to właśnie od jego gry w największych stopniu będzie zależała postawa Knicks. Dość powiedzieć, że Melo został drugim w historii nowojorskiego klubu królem strzelców sezonu regularnego ze średnią 28.7 punktów na mecz (trafiając najlepsze w karierze 2.3 trójki w każdym pojedynku). W czterech spotkaniach z Celtami nie wyglądało to jednak wcale tak dobrze, bo choć Melo zdobywał średnio 25.3 punktów w tych czterech meczach, to jednak potrzebował do tego średnio aż 25.8 rzutów (co daje skuteczność 35% FG i 30% 3PT). Dodawał też solidne 7.5 zbiórki, 3 ast, 2 stl, ale miał też trochę problemów z faulami, notując ich średnio 4.3 w meczach z bostońską ekipą. Te 35% Melo z gry to jego najgorszy wynik przeciwko drużynie ze Wschodu w tym sezonie – faktem jest więc, że Anthony rzucał naprawdę słabo przeciwko Celtom.
Sporo było w tym zasługi Jeffa Greena, dla którego był to sezon wyjątkowy. Wyjątkowe były również spotkania z Knicks, w których to Green, nie dość, że dobrze radził sobie z Anthonym, to jeszcze sam robił sporo dobrego w ofensywie. W czterech meczach przeciwko Knicks skrzydłowy ten notował średnio 17.8 pkt oraz 6.5 zb, rzucając przy tym na dobrej skuteczności z gry (56%) oraz zza łuku (38.5%). Wszystkie te liczby są lepsze od średnich Greena z całego sezonu regularnego, co oznacza tylko, iż Jeff naprawdę serio potraktował rywalizację z Nowojorczykami. Bronienie Melo cały czas jest jednak dużym wyzwaniem, a Green przyznaje, że każdemu – także jemu samemu, który przecież niejako wzorował się na Anthonym jeszcze kilka lat temu – byłoby ciężko w takim pojedynku:
„To ciężki pojedynek dla któregokolwiek zawodnika. Będę gotowy, by zagrać i próbować sprawić, aby szło mu ciężko. O to chodzi.”
Jak więc widać, Green zapowiada, że będzie gotowy do twardej gry. Będzie potrzeba przede wszystkim agresja, ale agresja po obu stronach parkietu – zarówno w obronie, jak i w ataku. Tutaj także nie powinno być jednak problemu:
„Zamierzam kontynuować bycie agresywnym, nie zważając na to, kto mnie kryje. Muszę się po po prostu najpierw upewnić, że robię swoje w defensywie.”
Defensywa prowadzi do ofensywy. Dobra defensywa prowadzi do dobrej ofensywy. Dobra ofensywa prowadzi do zdobywania punktów i stałości, pewności, konsekwencji w grze. Celtics właśnie tego będą potrzebować. A spowolnienie Melo, przede wszystkim Melo, pozwoli na to, aby Celtics mogli lepiej grać w ofensywie. Dlatego też ten matchup będzie prawdopodobnie kluczowym dla losów całej serii, choć przecież w takim tonie można wypowiedzieć się o każdym matchupie. Ten pojedynek będzie jednak z pewnością przyciągał sporo uwagi, a my możemy się spodziewać fajerwerków.
KLUCZE DO ZWYCIĘSTWA
1. SPOWOLNIĆ MELO
I raz jeszcze. Spowolnienie Melo to chyba najważniejsze i zarazem najtrudniejsze zadanie dla Celtics, które jednak może przesądzić o losach całej serii. Jego osoba wprowadza na parkiet całkiem sporo zamieszania, zresztą nie ma się czemu dziwić, skoro to król strzelców NBA. Carmelo robi na parkiecie o wiele więcej, niż tylko zdobywanie punktów. Raz, że skupia na sobie uwagę obrony przeciwnika, dając w ten sposób okazję swoim kolegom, a dwa że sam potrafi sobie tworzyć sytuacje. I choć udowodniliśmy już, że Anthony ma duże problemy w spotkaniach z Celtami, szczególnie w tym sezonie, co akurat działa na korzyść Bostończyków, to jednak Melo cały czas jest najgroźniejszym zawodnikiem i najważniejszym ogniwem Knicks. Głównie dlatego Celtics nie zamierzają się patyczkować, a Rivers już zdążył zapowiedzieć, że możemy spodziewać się kilku obrońców na Melo. Green, Pierce, ale także Bass, a w pewnych momentach gry może i Garnett. Wszystko po to, aby rzucić na Melo jak najwięcej sił i jak najlepiej te siły rozłożyć. No i jest też jeszcze jeden problem. Doc nazywa to „magnesem na faule”.
„Jednym z jego najlepszych atrybutów, który jest przydatny dla drużyny, to fakt, iż jest on magnesem na faule. Jest niesamowity w wymuszaniu przewinień, w sprawianiu, że zawodnicy mają problem z faulami. Dlatego chcemy postarać się nieco rozciągnąć te faule na trzech graczy, zamiast jednego, który na sto procent popadnie w problemy z faulami. Ponieważ jeśli broni się przeciwko niemu samemu, to będzie się miało problemy z faulami. Chcemy tego uniknąć na tyle, na ile to możliwe.”
Wiadomo bowiem, że Carmelo swoje i tak zrobi. Dlatego może i lepiej pozwolić mu grać jeden na jednego. Niech oddaje tyle rzutów, ile tylko chce. Byleby tylko były to rzuty kontestowane. Sęk w tym, iż nie warto chyba skrzydłowego Knicks podwajać. Tutaj sprawa jest prosta – podwojenie wiąże się z automatycznym opuszczeniem krycia, na rzecz pomocy koledze. Tymczasem na obwodzie gotowi do oddania rzutu będą inni zawodnicy – Kidd, Felton, czy ten cholerny Novak. Celtics nie mogą pozwolić na to, aby byli oni wolni. Celtics nie mogą pozwolić, aby nowojorscy strzelcy mieli czyste pozycje. Dlatego też podwajanie raczej nie ma tutaj sensu. To, co Celtowie powinni w przypadku Melo robić, to przede wszystkim jak najbardziej utrudnić mu życie. Jak? Zmusić go do oddawania rzutów z dalekiego półdystansu. Jeśli bowiem Anthony będzie miał wystarczająco miejsca na 4-5 metrze od kosza, to wtedy pies będzie pogrzebany. Broniąc Melo trzeba być bardzo blisko niego i dać mu ani odrobiny wolnego miejsca. Dlatego też możemy się tylko cieszyć, że mamy w składzie takiego Greena, czy nawet Pierce’a, który pomimo coraz wolniejszych nóg, cały czas jest w stanie bronić na solidnym poziomie.
2. BRONIĆ TRÓJKI I NIE TYLKO TRÓJKI
Ofensywa New York Knicks opiera się przede wszystkim na trójkach, a w dalszej kolejności są to izolacje dla Melo i Smitha, a także sporo pick-and-rolls. Knicks bardzo dobrze grają też inside-outside, co niejednokrotnie w tym sezonie pokazali, także przeciwko Celtom. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Doc Rivers, który zauważa wszystkie najlepsze atrybuty rywali i w taki sposób wypowiada się na temat trójek:
„To jest to, co robią i robią to dobrze. Mają tony świetnych pozycji rzutowych. Nie rzucają trójek dlatego, że są świetnymi strzelcami, ale rzucają trójki dlatego, że dobrze rozciągają parkiet, są bardzo dobrze prowadzeni, wjeżdżają pod kosz i oddają na obwód, grają tyłem do kosza i oddają na obwód.”
Drużyna z Nowego Jorku jako jedyna w tym sezonie potrafiła rzucić Bostończykom trzynaście lub więcej trójek (ogółem NY rzucali w meczach przeciwko C’s na skuteczności 37.58%, czyli prawie identycznej do średniej z całego sezonu regularnego). Najważniejsze, to nie dać się rozstrzelać Melo, Smithowi, Kiddowi, czy Novakowi. Te wszystkie nazwiska sprawiły bowiem, iż Knicks ustanowili nowy rekord NBA pod względem trafionych i oddanych trójek w jednym sezonie. Dość powiedzieć, że Knicks mieli bilans 37-8, gdy trafiali 11 lub więcej rzutów za trzy i 17-20, gdy nie udawało im się tego zrobić. Nie do końca wiadomo jednak, jak będzie to wyglądać w samych playoffach, gdzie tempo gry zdecydowanie spada, a gra bardzo różni się od tego, co było w sezonie regularnym. Jeśli jednak patrzymy już na to, jak ofensywa Knicks trafiała trójki w sezonie, to musimy też spojrzeć, jak te trójki bronili Celtics na przestrzeni całego sezonu. I tutaj wcale nie jest źle, bo Boston ograniczał poczynania przeciwnych ekip do 34.2% trafianych trójek, co jest czwartym miejscem w NBA. Jeśli spojrzeć na statystyki od 2. stycznia, czyli od powrotu na parkiet Avery Bradleya, to okaże się, że Zieloni są w tym elemencie numerem jeden (przeciwnicy trafiali 1 na 3 oddane trójki) w całej lidze.
Celtics doskonale zdają sobie jednak sprawę z tego, że po prostu nie mogą pozwolić Knicksom na kolejne popisy strzeleckie i oddawanie tylu trójek, które potencjalnie mogą okazać się zabójcze dla Bostończyków. Możemy być jednak pewni, ze Garnett zrobi wszystko, by temu zapobiec:
„Zdecydowanie musimy odciąć ich od trójek. Zwolnić przejście z defensywy do ofensywy, bo oni uwielbiają biegać zarówno u siebie, jak i na wyjazdach. Musimy być połączeni, musimy nawet we śnie znać nasz plan.”
3. KONSEKWENCJA PANY, KONSEKWENCJA
Sporo będzie zależało od po prostu solidnej postawy naszych zawodników. W ich głowy musi wejść konsekwencja i przekonanie, że tutaj nie ma miejsca na słabe spotkanie. Bo to są playoffy, gdzie jutra po prostu może nie być. Paul Pierce uwielbia wbijać kolejne szpilki Knicksom. Dlatego nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości, że Pierce zrobi wszystko, co w jego mocy, aby jak najlepiej przysłużyć się Celtom i możliwie jak najbardziej utrudnić życie Nowojorczykom. W kontekście Pierce’a ważne będzie to, aby możliwie jak najbardziej zaangażował defensywę Knicks, tak aby swoje musieli też odbębnić Melo, czy Smith. Sam Pierce do pilnowania łatwy nie jest, a ten sezon pokazał, że pomimo 35 lat na karku, to Paul cały czas jest w elicie największych gwiazd NBA. Statystyki na poziomie 19 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst w takim wieku? Strach pomyśleć, jak to będzie wyglądało już niedługo, gdy sezon wejdzie w decydującą fazę, a na dodatek przeciwnikiem będą Knicks. W czterech meczach w tym sezonie przeciwko Nowojorczykom kapitan Celtów notował średnio bardzo dobre 21.3 pkt (45% FG, 36% 3PT), 7.5 zb, 4.8 ast i 2.8 strat. Celtics zdobywali też na przestrzeni całego sezonu ponad 5 punktów mniej na 100 posiadań, gdy Pierce był na ławce. I tak jak KG jest głównym filarem obrony, tak Pierce jest głównym filarem celtyckiego ataku, szczególnie po kontuzji Rondo.
Konsekwencji w grze powinniśmy się też spodziewać u wspomnianego już Kevina Garnetta, który cały sezon oszczędzał siły, by być jak najlepiej przygotowanym do playoffs. Już w zeszłym roku KG pokazał, do czego jest zdolny, gdy gra się o coraz większą stawkę. Jedną z najlepiej obrazujących to statystyk była ta, która mówiła, iż w poprzednich playoffach z Garnetem na parkiecie (737 minut) Celtics byli +138, a bez niego (238)… -118. Garnett i tym razem będzie musiał grać ponad 30 minut dobrej, efektywnej koszykówki, bo bez tego o awans do kolejnej rundy będzie bardzo trudno. Jak jednak wiemy, niektórzy grają dla playoffs, a niektórzy dla nich po prostu żyją.
„Myślę, że każdy trener powinien mieć szansę być jego trenerem przez jeden dzień. Serio, myślę, że jest on najlepszą zespołową gwiazdą, która kiedykolwiek grała w koszykówkę. Magic [Johnson] mógłby być na drugiej pozycji. Po prostu robią oni tyle rzeczy dla zespołu… [Garnett] prześcignął Jerry’ego Westa na liście najlepszy strzelców i można by po prostu pomyśleć, że jeśli by chciał, to mógłby być na szczycie tej listy, albo jakoś bliżej tego szczytu, ale to po prostu nie jest on. Jest tak bardzo ukierunkowany na zespół, wszystko co mówi, wszystko co robi. Sprawia, że jest się lepszym trenerem. Nie ma co do tego wątpliwości.”
Najbardziej będziemy jednak potrzebować solidnej gry od pozostałych zawodników. Już nieraz, odkąd kontuzji doznał Rondo, pokazywali oni, że stać ich na wejście na wyższy poziom i naprawdę dobrą grę. Mowa tutaj przede wszystkim o Jeffie Greenie, od którego postawy zależy naprawdę sporo. W minionym sezonie rozegrał on wszystkie 81 meczów, co nazwał „błogosławieństwem” i pomimo bardzo słabego początku, był to sezon naprawdę solidny. Sęk jednak w tym, że większość najlepszych meczów Greena było wtedy, gdy poza boiskiem był Kevin Garnett. Jak np. w Phoenix, czy w pamiętnym spotkaniu z Miami Heat w Bostonie. Obaj powinni ułatwiać sobie życie na boisku, tworząc szanse dla siebie nawzajem. Nie zawsze wyglądało to dobrze, ale obaj się nie zniechęcają. Cały czas muszą współpracować, bo to głównie od nich zależy to, jak daleko Celtics zajdą. Trudno nie zgodzić się z Garnettem:
„Sporo jest takich momentów, w których czuję, że robi on aż za dużo albo robi coś, co niekoniecznie musi robić, ale fakt, iż jest agresywny jest dla nas dobrym znakiem. Zamierzam nadal zachęcać go, aby taki był.”
Tymczasem Green na pytanie, jak zmienia się jego agresja, gdy Kevin jest na parkiecie odpowiada:
„Nic się nie zmienia. Zamierzam kontynuować bycie sobą, kontynuować wychodzić na parkiet i grać twardo, szukać moich szans.”
I to właśnie jest nasz x-factor. Jeff Green musi być po prostu sobą. Doskonale wiemy, na co go stać, dlatego też teraz nasze oczekiwania względem jego osoby ponownie rosną. Green nie może być tylko solidny, on musi być po prostu świetny. Zeszły sezon i cała jego historia pokazały jednak, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. A nie widać żadnych przeciwwskazań, aby dopisać kolejny piękny rozdział.
W dalszej kolejności jest Jason Terry, który totalnie zawiódł w sezonie regularnym i liczymy na to, że odkupi swoje winy w fazie play-off. Terry urodził się chyba po to, by grać w wielkich spotkaniach, dlatego też możemy liczyć na to, iż uświadczymy kilku wielkich występów w wielkich spotkaniach właśnie w wykonaniu Terry’ego. Doskonale wiemy, iż Terry w tym sezonie o wiele częściej mówił, aniżeli grał, ale miejmy nadzieję, że teraz to jego gra przemówi sama za siebie. Sam zawodnik nie może się już doczekać startu playoffów i mówi:
„Niecierpliwie wyczekuje tego momentu. Playoffs są nowym sezonem i w napięciu oczekuję startu mojego nowego sezonu.”
Dokładnie tak – w playoffach gra się od zera. I żeby przejść do kolejnej rundy trzeba wygrać cztery kolejne spotkania. Dlatego też to właśnie teraz Jet będzie miał okazję udowodnić, że sprowadzenie go do Bostonu to wcale nie była pomyłka. No bo jeśli nie teraz, to kiedy? Jet musi w końcu złapać odpowiedni rytm i na stałe wejść na pewien poziom. Inaczej, będziemy mieli powtórkę z rozrywki. Tyle, że rozrywki niekoniecznie śmiesznej. Po przesunięciu Greena do pierwszej piątki, to właśnie Jet stał się naszą główna siłą ofensywną z ławki. W dalszej kolejności są jeszcze Jordan Crawford, Courtney Lee, może gdzieś Terrence Williams. Jeśli chodzi o wysokich, to tutaj dużego wyboru nie ma – jest Chris Wilcox, który niedługo rozegra swój pierwszy w karierze mecz w fazie posezonowej, jest też Shavlik Randolph, czyli wcale nie takie małe zaskoczenie. Celtics muszą dostać solidne minuty od każdego z tych graczy. To samo tyczy się Bradleya, czy Bassa. I nieważne, czy będzie to minut pięć, czy piętnaście. Każdy z nich musi dać z siebie wszystko. Jordan Crawford jest takim typem gracza, którzy nie odmieni losów serii, ale będzie potrafił odmienić losy pojedynczego spotkania. W playoffach, które podobnie jak w przypadku Wilcoxa, będą dla niego pierwszymi w karierze, nie będzie jednak miejsca na wygłupy, czy złe decyzje. Tutaj liczy się każde posiadanie. Crawford posiada jednak naprawdę spore umiejętności strzeleckie i głównie w tym elemencie powinniśmy wypatrywać przydatność.
4. OGRÓDEK? WIELKA SCENA TU I TAM
To, że Knicks mają przewagę parkietu, to tak w zasadzie nic nie znaczy. Oczywiście, nie można tutaj bagatelizować tego przywileju, jakim z pewnością jest pewien komfort psychiczny, czy też po prostu rozpoczęcie i ew. zakończenie serii we własnej hali, jednakże Celtics nie powinni mieć większych problemów z grą w Madison Square Garden. Nie wierzycie? Spytajcie Paula Pierce’a, który dosłownie uwielbia tam grać. Poza tym – co dwa Ogródki, to nie jeden. I tu Garden, i tu Garden. I tu niesamowita atmosfera, i tu niesamowita atmosfera. Celtics są przyzwyczajeni do grania przy gorącej publiczności, nieważne czy widownia jest z, czy przeciwko nim. Tym bardziej Pierce, czy Garnett, dla których gra w playoffs to już po prostu chleb powszedni.
Knicks, którzy rozegrali przecież najlepszy od kilkunastu lat sezon, byli w tym sezonie bardzo dobrą drużyną u siebie (31-10) i solidną na wyjazdach (23-18). Nie można tego powiedzieć o Celtics, dla których był to z kolei najgorszy sezon w „erze Garnetta”. Jeśli bowiem Celtics dość dobrze spisywali się we własnym Ogródku, to jednak o wiele słabiej wypadali na wyjazdach. W tym momencie jest to jednak tylko statystyka, bo od samego początku wiadomo było, że jeśli chcę się przejść dalej startując do playoffs z takiego, a nie innego miejsca, to po prostu trzeba będzie wygrać w obcej hali. A do Nowego Jorku wcale nie jest tak daleko, poza tym – znając bostońskich kibiców – możemy być pewni, że i w NY pojawi się sporo celtyckich fanów. Nie zawiodą oni także w Bostonie, gdzie jak zawsze możemy spodziewać się świetnego dopingu, tym bardziej po tym, co stało się na mecie Maratonu Bostońskiego. Od tamtego momentu wszyscy kibice w Bostonie zebrali się razem, dostając też wsparcie od każdego innego miasta w USA. Zarówno Celtics, jak i ich fani, mają więc dodatkowego motywacyjnego kopa do – odpowiednio – jeszcze lepszej, twardszej gry oraz jeszcze głośniejszego i mocniejszego dopingowania. Dlatego też przewaga własnego parkietu nie powinna w tej serii odegrać poważniejszej roli, choć oczywiście zawsze warto jest – jeśli trzeba – ten siódmy, decydujący mecz, u siebie.
Seria byłaby o wiele trudniejsza, gdyby Knicks podchodzili do niej w 100% zdrowi. Najpoważniejszym brakiem jest chyba Amare Stoudemire, który w pierwszej rundzie raczej na pewno nie zagra, jednak Nowojorczycy w zasadzie cały sezon zmagali się z wieloma urazami, a mimo tego zanotowali naprawdę dobry rok. To nie to samo, przez co przeszli Celtowie, których sezon był przecież przez kontuzje naznaczony, ale ciężko nie docenić tego, jak sobie z tym poradzili Knicks. Przed nami jednak zupełnie nowy rozdział sezonu – rozdział, w którym Knicks nie radzili sobie ostatnio zbyt dobrze i z pewnością chcieliby tę złą passę przełamać. Dość powiedzieć, że odkąd w drużynie pojawił się Anthony, to NYK ani razu nie weszli do drugiej rundy fazy posezonowej. Dwa lata temu przegrali właśnie z Celtami, ale na chwilę obecną po prostu nie można porównywać tamtej serii do tej nadchodzącej. Bo nie dość, że z tamtego składu Knicks pozostał tylko Anthony (+ Stoudemire, który w tej serii nie zagra), to jeszcze w szeregach Celtics zabraknie choćby Rajona Rondo, czy Raya Allena, czyli dwójki graczy, która miała wtedy ogromny wpływ na przebieg pojedynku. Teraz tego nie ma, są dwa zupełnie inne zespoły, które stoczą ostrą walkę już w pierwszej rundzie. O przegranej z 2011 roku nie zapomniał jednak Anthony, który ze zniecierpliwieniem wyczekuje startu tej serii:
„Nie możemy się doczekać tego pojedynku. Wiemy, jakiego typu będzie to seria. To będzie harówka, walka, ciężka, fizyczna seria. Nie możemy się tego doczekać.”
Serii nie mogą się też doczekać Celtowie, ale przede wszystkim kibice. Bo nie ma nic lepszego, niż playoffy. Ciężki i długi sezon regularny jest jedynie przedsionkiem do wielkich rzeczy, do wielkich momentów, do wielkich meczów. Playoffy są natomiast nagrodą – zarówno dla zawodników, jak i dla wszystkich fanów. Są też nagrodą przede wszystkim dla nas, celtyckich fanów, którzy zostali doświadczeni przez ogrom kontuzji, bolesnych upadków i nieco mniej radosnych wzlotów. Nikt nie wie, co przyniesie czas, dlatego też powinniśmy delektować się każdą pojedynczą minutą gry Kevina Garnetta i Paula Pierce’a, bo przecież kto da nam pewność, że obaj powrócą do Bostonu w przyszłym sezonie? Nikt, póki oni sami nam tego nie powiedzą. Dlatego też powinniśmy z wypiekami na twarzy wyczekiwać kolejnych tygodni. Bo to znów będzie wyjątkowa podróż. Jak co roku.
Mamy również nadzieję, że jak co roku, będziecie śledzić poczynania Celtów razem z nami. Że cały czas będziecie tak chętnie udzielać się na naszej stronie, razem z nami wspierając Bostończyków. My z kolei będziemy się starali jak najlepiej i jak najrzetelniej pracować podczas tegorocznych playoffs i donosić Wam o wszystkim, co z Celtami związane. Raz jeszcze spróbujemy zdobyć ten upragniony, 18. banner. Zarówno jednak my, jak i sami zawodnicy, wiedzą że Celtics są stworzeni, by ten kolejny tytuł w swojej historii w końcu zdobyć. Wszyscy za jednego, sami przeciwko wszystkim. Dlaczego nie w tym roku?