Nagrody za sezon regularny 2012/13

Sezon regularny 2012/13 już za nami! Choć nie obyło się bez wzlotów i upadków, to jednak Celtowie zdołali dotrwać do samego końca i z siódmego miejsca awansowali do najważniejszej i decydującej fazy sezonu, gdzie w pierwszej rundzie zmierzą się z New York Knicks. Zanim jednak ta seria się rozpocznie, my postanowiliśmy rzucić nieco okiem na miniony sezon i w naszym redakcyjnym gronie przyznać naszym Celtom cztery nagrody (MVP, Obrońca Roku, Rezerwowy Roku oraz za największy postęp), a także przypomnieć najlepsze/najgorsze momenty oraz wyróżnić największe zaskoczenie i splamić nieco największe rozczarowanie. Jedną z nagród przyznaliście także Wy! Zapraszamy do lektury!


MOST VALAUBLE PLAYER (MVP)

Paul Pierce

Ksero: Paul Pierce.

Pod nieobecność Rajona Rondo kręcił double-double, a nawet kilka razy triple-double. Jeden z najrówniej grających Celtów, clutch w kilku spotkaniach. W tym sezonie nikt wybitnie się nie zaznaczył jako MVP Bostończyków, dlatego wybieram ich kapitana.

Szczypior: Paul Pierce.

Mimo wielu, wielu cegieł, które Paul zostawił na parkietach w tym sezonie, dla mnie wciąż jest niekwestionowanym liderem drużyny z Beantown. Wiele razy brał na siebie ciężar spotkań pokazując, że jest jednym z najlepszych cluth players w NBA. I mimo, że z meczu na mecz traci na szybkości i coraz trudniej jest mu bronić bardziej dynamicznych przeciwników to i tak dzięki doświadczeniu i ciężkiej pracy wciąż ma dużo do zaoferowania tej lidze. Prawdziwy Celt z krwi i kości. Na boisku i poza nim.

Mruwka: Paul Pierce.

Wybór nie był prosty, a Pierce’owi paradoksalnie pomogła kontuzja Rondo. Odpadł mu jeden „konkurent”, a i sam Paul zmuszony był brać na swoje barki ciężar rozgrywania. Dokładał do tego dobre ilości zbiórek, co summa summarum owocowało kilkoma triple-double. Nie bez znaczenia były też liczne game-winnery i daggery w końcówkach. „The Truth” równie wielki wpływ na grę Celtów wywierał nawet nie wychodząc na boisko, zachowywał się jak prawdziwy kapitan. Jego doświadczenie i boiskowe cwaniactwo ratowało nas w tym sezonie wiele razy. Na wyróżnienie zasługuje jeszcze Kevin Garnett, ale mój głos oddaję na Pawła.

Timi: Paul Pierce.

Kapitanie, mój Kapitanie… Chciałoby się, aby Paul Pierce mógł grać w Bostonie na wieczność. Co prawda niedawno Paul dorobił się pierwszego syna o wdzięcznym imieniu Prince Paul, lecz jednak drugiego takiego zawodnika w Bostonie już nie będzie. Prince może być ze swojego tatusia niesamowicie dumny, bo ten nawet w takim wieku wciąż ciągnie cały wózek i pomimo zbudowania o wiele więcej niż jednego przysłowiowego domu, to Paul cały czas jest liderem Celtics i niezwykle ważnym ogniwem. Ten sezon w jego wykonaniu jest naprawdę dobry i miejmy nadzieję, że podobną grę zobaczymy w playoffs, czyli we właściwym czasie Pierce’a. Oby.


DEFENSIVE PLAYER OF THE YEAR

(Obrońca Roku)

Bradley i Garnett

Ksero: Cały czas Kevin Garnett.

Mimo, że nie notuje miażdżących statystyk, to on jest kluczem do dobrej defensywy i swoistym dyrygentem na parkiecie.

Szczypior: Kevin Garnett.

Nie sposób przecenić roli KG w obronie. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że w lidze nie ma drugiego zawodnika mającego tak duży wpływ na grę zespołu po bronionej stronie parkietu. Szczególnie widoczne jest to w tym roku gdzie z braku centymetrów pod koszem musi niemal w pojedynkę bronić zielonego pola trzech sekund. Walka na zasłonach, rotacja w obronie, „hustle” i serce do obrony sprawiają, że KG stał się symbolem twardej i skutecznej obrony Celtów.

Mruwka: Avery Bradley.

Kolejna nagroda, która przeszła KG koło nosa. Gdyby pytanie brzmiało „zawodnik mający największy wpływ na grę obronną zespołu” to nawet bym się nie wahał. Ustawianie, motywowanie, pokrzykiwanie. Tego wszystkiego w wykonaniu Bradleya nie uświadczymy. Uświadczyliśmy natomiast najlepszy on-ball defense w lidze (mocne to słowa, ale wypowiadam je z pełną świadomością). Już teraz Bradley typowany jest do Defensive Player of the Year Award. I chociaż jej niestety raczej nie zdobędzie, to i tak jest to ogromne wyróżnienie dla combo-guarda, bo od dawien dawna ten tytuł wygrywają praktycznie tylko podkoszowi. Avery to żywy plaster na przeciwników. Pochwalić się może najlepszym wynikiem w lidze, jeśli chodzi o FG% przeciwników, których krył. Dodatkowo, w składzie z naszym pit-bullem przeciwnicy notowali o wiele mniejsze średnie punktowe grając przeciwko Celtics. Jego powrót po kontuzji dodał naszej obronie nowej jakości. Jeśli zacznie notować trochę więcej przechwytów i ograniczy liczbę fauli to ma szansę zostać bezdyskusyjnie najlepszym obrońcą na swojej pozycji. Już teraz jest w ścisłym gronie.

Timi: Avery Bradley.

Trochę na przekór, bo co prawda ciężko jest być lepszym obrońcą od Kevina Garnetta, to jednak powrót Bradleya po kontuzji barków i widoczna po nim diametralna poprawa w obronie, jest moim mocnym argumentem w wyborze tego 22-latka. Bradley już teraz jest jednym z najlepszych obrońców na piłce w całej NBA, a przecież on dopiero co może legalnie wejść na amerykańską „dyskotekę”! W zeszłym sezonie to od jego postawy uzależnialiśmy naszą postawę w playoffach i tak też było w tym sezonie regularnym – słabo spisująca się obrona C’s zyskała nowe siły i od razu wskoczyła do najlepszych defensyw w NBA.


6TH MAN OF THE YEAR

(Najlepszy rezerwowy)

Jeff Green vs Raptors

Ksero: Jeff Green.

Mimo, że rozkręcił się dopiero po kilku miesiącach to jednak on był Iron Manem i typowym energizerem z ławki. Za te dobre występy należy mu się awans do s5.

Szczypior: Jeff Green.

Miał być x-factorem, miał być tajną bronią Riversa, miał zmienić oblicze ławki rezerwowych. Miał być ale nie był. Stał się nim dopiero w drugiej połowie sezonu po serii meczów po których kibice chcieli aby pakował walizki i uciekał grać do Chin. Z meczu na mecz Ironman wracał do pełni sił by w ostatniej części sezonu pokazać, że jest w stanie wziąć na barki losy meczu i być jednym z zawodników na których będzie opierać się gra po erze „Big Three”.

Mruwka: Jeff Green.

Pomimo tragicznego początku sezonu nagroda leci w ręce Jeffa. Terry i Lee grywali chimerycznie. Sullingera i Barbossę wykluczyły kontuzje. Pozostałych zawodników chyba nikt poważnie by nie typował. Green dawał z ławki dużo energii i regularność punktową. W przyszłym sezonie nagrody raczej nie obroni, bo ma wielkie szanse na pozostanie w S5.

Timi: Jeff Green.

Powoli trzeba będzie się odzwyczajać od nazywania Greena rezerwowym, bo to jest zdecydowanie gracz na pierwszą piątkę. Pierwsza część sezonu to było przede wszystkim szukanie, jednak gdy Green znalazł już formę, to co chwila zachwycał nas swoimi zagraniami. Dość znamienne jest, że Jeff zdecydowaną większość swoich wyśmienitych występów zaliczył rozpoczynając mecz w pierwszej piątce, co tylko pokazało, że ten gość naprawdę może być kimś.


MOST IMPROVED PLAYER

(Największy postęp)

Green dunkuje w meczu przeciwko Knicks

Ksero: Jeff Green.

Z solidnego zawodnika stał się materiałem na All-Stara, obrońcą na LeBrona, jednym z najlepszych dunkerów w NBA, prawdziwym zastrzykiem energii dla zespołu.

Szczypior: Chris Wilcox.

Mając na myśli postęp należałoby się odnieść do poprzedniego sezonu. Ciężko jednak to zrobić biorąc pod uwagę zmiany jakie dokonał w składzie Danny Ainge. W tej sytuacji muszę docenić Wilcoxa, który miał być zapchaj dziurą na ławce a okazał się bardzo solidnym zmiennikiem i dobrze wykorzystywał dane mu minuty.

Mruwka: Jeff Green.

Powinien znajdowć się tu zdrowy Sullinger i życzę mu tego za rok (albo jakiemuś Rookie). Jared rozwijał się świetnie. Niestety niezbadane są wyroki boskie i kolejną nagrodę przyznaję Greenowi. Jest ona nieco naciągana, bowiem za punkt odniesienia umownie przyjąłem pierwsze mecze sezonu, które były swoistą paranoją w wykonaniu „Iron-Mana”. Jednak sukcesywne postępy, rozwój i nabieranie pewności siebie pozwoliły mu na złapanie doskonałej formy na drugą część sezonu. Z jego posterów można w tym sezonie złożyć pokaźny kolaż. Na ten moment Green wydaje się być naszym X-factorem i to od jego dyspozycji zależy nasz los w PO.

Timi: Jeff Green.

W tej kategorii także postawiłem na Greena, posiłkując się w głównej mierze tym, co zobaczyliśmy w końcówce sezonu 2010/11, czyli wtedy, gdy Jeff rozgrywał swoje pierwsze tygodnie w barwach Celtics. Ponownie – pierwsza część sezonu była bardzo podobna do tamtych dni, ale im dalej w sezon, tym Green spisywał się coraz lepiej. Zrobił bardzo duży postęp, udowadniając przede wszystkim sobie, że nawet po tak ciężkiej operacji, przez jaką przeszedł, wciąż może robić w tej lidze wielkie rzeczy. A widząc jego podejście do treningów możemy być pewni, że z każdym sezonem będzie on coraz lepszy, aż w końcu nadejdzie jego prime.


NAGRODA KIBICÓW

Jeff Green wsadza nad Jefffersonem

Pierwszą w historii nagrodę dla Najlepszego Celta, która przyznana została przez Was samych, czyli kibiców bostońskiego kluby, wędruje do Jeffa Greena. W głosowaniu na naszym facebookowym profilu Green zgarnął największą ilość głosów (77), wyprzedzając Paula Pierce’a (60) oraz Kevina Garnetta (45). Kilka głosów zebrali też Rondo, Bradley oraz Sullinger. Wybór Green argumentowaliście jego wielkim powrotem do zawodowego sportu i sercem, jakie pokazał w ciągu trwania minionego sezonu.


NAJWIĘKSZE ZASKOCZENIE

Sullinger vs Rockets

Ksero: Jared Sullinger.

Kto by pomyślał, że Jared będzie najlepiej zbierającym zawodnikiem w drużynie, że mimo nadwagi odnajdzie swój rytm w ofensywie i będzie regularnie zdobywał po kilkanaście punktów w meczu?

Szczypior: Jared Sullinger.

Nie do końca szczęśliwy steal tego draftu. Wniósł do zespołu mnóstwo energii i waleczności od samego początku pokazując, że nie boi się silnej gry podkoszowej. Szkoda, że kontuzja pleców pozbawiła go szansy wykazania pełni możliwości. Wierzymy jednak, że zdrowy Jared okaże się jeszcze większym zaskoczeniem dla kibiców i przekleństwem dla przeciwników.

Mruwka: Jared Sullinger.

Niektórzy powiedzą, że zaskoczenie to nie jest, bo Sully był rok temu typowany nawet do pierwszej piątki draftu (przynajmniej przez niektórych). Ja uznam jego dyspozycję za takową. Nikt nie spodziewa się takich umiejętności w grze pod koszem i tylu zbiórek ofensywnych po tak uroczym pulpeciku (sam Jared na pytanie „czego najbardziej brakuje Ci podczas rehabilitacji?” odpowiedział bez wahania: „steków i innego kalorycznego żarcia”). Zaskoczył mnie zaangażowaniem, liczbą hustle plays, duchem walki, liczbą zbiórek i nieprzeciętnym boiskowym IQ. Oby tak dalej.

Timi: Jared Sullinger.

Co prawda przed sezonem gdzieś świtało mi, że Jared będzie nawet walczył nawet o statuetkę dla Najlepszego Żółtodzioba, jednak szybko okazało się, że będzie to niemożliwe, szczególnie w Bostonie i jest to raczej historia science-fiction z naciskiem na fiction. Mimo tego, Sullinger pokazał się z bardzo dobrej strony i był jednym z niewielu jasnych promyków wtedy, gdy Celtom dobitnie nie szło. Dlatego też wielka szkoda, że jego udany pierwszy sezon na zawodowych ligach został tak szybko zakończony. Nie mogę się już jednak doczekać jego powrotu, bo wiem iż ten młody wielkolud jeszcze nieraz nas zaskoczy. Poza tym, jest to uosobienie prawdziwego Celta, dlatego też bardzo się cieszę, że będę miał okazję śledzić dalszy przebieg kariery tego niesamowitego walczaka właśnie tutaj, w Bostonie.


NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE

Courtney Lee oraz Jason Terry

Ksero: Courtney Lee.

Rozegrał kilka wyśmienitych spotkań, jednak oczekiwałem po nim dużo większej skuteczności na parkiecie.

Szczypior: Brandon Bass.

Obserwowałem go przez cały sezon i naprawdę bardzo rzadko miałem okazję pomyśleć: „dobra robota Brandon!”. Nie wiadomo co tak naprawdę przyczyniło się do regresu tego zawodnika. Z walczaka i specjalisty z rzutów na półdystansie. Teraz stał się nijaki, mdły bez wątpienia będąc najsłabszym ogniwem wyjściowego składu Celtics.

Mruwka: Jason Terry.

Początek sezonu wieszczył nam ostrą rywalizację w tej kategorii. Jednak kolejno odpadli Green oraz Lee. Na ostatniej prostej walka była zacięta. Brandon Bass do samego końca próbował wydrzeć ten zaszczytny tytuł Jetowi, jednak ten drugi okazał się sprytniejszy. Podczas gdy Bassowi przydarzyła się seria dobrych występów – Terry przytomnie zachował złą dyspozycję i zgarnął pełną pulę. Oczekiwałem od Jasona o wiele więcej. Człowiek, który do spółki z Dirkiem Nowitzkim prowadził Dallas przez ich zwycięski marsz w PO, były 6th Man of the Year, wybitny strzelec, weteran z nieprzeciętnym doświadczeniem. Zawiodłem się. Z tego sezonu zapamiętamy tylko liczne odszczekiwania się podczas wywiadów, tatuaż oraz kilka lepszych występów. Mam nadzieję, że ten obraz zmieni się w PO.

Timi: Jason Terry.

Dokładnie pamiętam, co myślałem, gdy okazało się, że Jason Terry przywędruje do Bostonu. „Allen? Jaki Allen?”. Tymczasem kilka miesięcy po tamtych wydarzeniach ja cały czas mam przed oczami Raya Allena, który teraz rzuca kolejne trójki z barwach Miami Heat. Terry nie miał być drugim Allenem, ale miał go godnie zastąpić. Tymczasem wyszła totalna klapa, a Jet w większości spotkań nie odrywał się od ziemi nawet na 2 metry… Grał nierówno i po prostu słabo, za słabo jak na gracza jego kalibru i za słabo jak na kontrakt, który podpisał. Wiadomo, wciąż ma do rozegrania playoffy i tutaj jego doświadczenie może się naprawdę przydać, ale jeśli tutaj też będzie totalna klapa, to Ainge powinien się poważnie zastanowić, czy warto dalej inwestować w nielatający samolot.


NAJLEPSZY MOMENT

Kevin Garnett vs Timberwolves

Ksero: Wyrwana wygrana z Cleveland Cavaliers i game-winner Jeffa Greena.

Szczypior: Dla mnie osobiście był to mecz New York Knicks.

Rozegraliśmy go zaraz po tym gdy Rondo został zawieszony za „naruszenie przestrzeni osobistej sędziego”. To jeden z tych meczy, kiedy akcja toczy się do kosz za kosz do ostatniej sekundy spotkania a emocje buzują w Tobie jeszcze długo po końcowym gwizdku. Mecz walki, mecz cichych bohaterów. Takie zwycięstwa mimo wszelkich przeciwności kształtują charakter i budują siłę zespołu. Takie spotkania się pamięta.

Mruwka: Wygrana z Denver w TD Garden.

Tutaj było ciężko, ale postawiłem na mecz, który dostarczył mi największych emocji od czasu serii z Heat w zeszłych PO. Podczas samych dogrywek rozpracowałem pół flaszki z nerwów, a przecież nawet pierwszym 48 minutom niczego nie brakowało. W tym spotkaniu było wszystko – nerwy, rywalizacja, Celtics Pride. Graliśmy jak zespół i wygraliśmy jako zespół. Wielkie, wielkie spotkanie.

Timi: Blowout z Lakersami w Bostonie.

Oj, to był mecz. Sporo się wtedy działo, jednak najważniejsze było to, jak bardzo zniszczyliśmy wtedy swoich największych rywali. No i kolejny WIELKI kamień milowy przekroczył wtedy Kevin Garnett. Wielki wieczór, świetny mecz, po którym uwierzyliśmy, że można. Jednym z lepszych momentów było też słodko-gorzkie zwycięstwo po dwóch dogrywkach z Miami Heat, gdy okazało się, że Rajon Rondo zerwał więzadło.


NAJGORSZY MOMENT

Rajon Rondo

Ksero: To będą momenty – kontuzje Rondo, Sullingera i Barbosy.

Szczypior: kontuzja Rondo i chyba nie trzeba tego komentować.

Mruwka: Kontuzja Rondo.

Zapewne nie będę oryginalny, ale wskażę właśnie kontuzję Rajona. Wiele osób dorabia temu wydarzeniu zbędną ideologię, ale ja po prostu twierdzę, że zepsuło nam to plany na cały sezon. To zła wiadomość nawet dla przeciwników Rondo, który przecież był łakomym kąskiem dla innych klubów. Kto wie, co by wydarzyło się przed trade deadline? Jego brak będzie widoczny w PO, gdzie zawsze wchodzi na jeszcze wyższy poziom. Finały bez RR9 to nie to samo.

Timi: Zerwane więzadło Rondo.

Ciężko było wtedy cokolwiek powiedzieć, a przecież graliśmy z Miami. Do tej pory mam gęsią skórkę, gdy widzę, jak załamany Rondo schodzi wraz z kolegami do szatni, którzy o niczym jeszcze nie wiedzą. Zdecydowanie najgorszy moment w sezonie i można sobie mówić, co się chce, ale dla mnie ten moment jest zdecydowanie jednym z najgorszych momentów w ostatnich latach i czymś, co zdecydowanie osłabiło nasze szanse na tytuł w tym roku.


SŁOWO OPISUJĄCE CAŁY SEZON

celtics vs rockets

Ksero: Nadzieja.

Dlaczego tak? Ponieważ cały sezon miałem nadzieję, że właśnie ta wygrana, to spotkanie będzie przełomowe i od tej pory C’s zaczną grać swoją koszykówkę. Niestety myliłem się, ale nadzieję na to, że C’s złapią swój rytm mam do tej pory.

Szczypior: Pech.

Tak po prostu. Takie kontuzje jak ta Rondo to tylko i wyłącznie kwestia braku szczęścia. Gdyby los trochę bardziej sprzyjał Bostończykom ten sezon mógłby być zupełnie inny.

Mruwka: Metamorfoza.

Green stał się kluczową postacią. Sullinger wyrastał na kogoś kto miał szansę zostać wybranym do pierwszej / drugiej piątki pierwszoroczniaków. Pierce stał się maszyną do triple-doubles. Randolph zmienił się z koszykarza-ciekawostki w wartościowego rezerwowego niczym poczwarka zmieniająca się w motyla. Celtics z drużyny polegającej w rozgrywaniu tylko na Rondo stali się jedną z ekip najlepiej dzielących się piłką.

Timi: Kontuzje.

Nie ma się czemu dziwić. To kontuzje spowodowały, że Celtics zaliczyli najgorszy w erze Kevina Garnetta sezon regularny i to kontuzje po raz kolejny sprawiły, że nadzieje na 18. banner uleciały gdzieś hen, wysoko. No i to kontuzje odebrały nam sporą przyjemność z samego oglądania gry…